Potter przykucnął w śniegu i sięgnął po fragment prawej burty roztrzaskanych sań. Westchnął ciężko zrezygnowany, bardzo dobrze znał ten kawałek drewna i to nie bynajmniej przez fakt, że kurczowo się go trzymał gdy gnali jak szaleni rozwożąc fajerwerki. Tak się składa, że zbierał go już dwa dni temu, jak i również pierwszego dnia szlabanu... Ktoś był na tyle złośliwy, że część zebranych przez nich odpadków umieszczał z powrotem w śniegu, tak żeby ich kara rzeczywiście trwała wiecznie... Ciężko powiedzieć czy robił to profesor Evanescunt, będący ostatnio w wyśmienitym humorze Filch, czy ktoś inny. Gdy chłopcy zorientowali się w sytuacji i zgłosili skargę zakończyło się na tym, że tamtego dnia musieli sprzątać nawet po kolacji.
James zerknął w stronę nucącego pod nosem Filcha, który w swoich rakietach śnieżnych brodził w zaspie nieopodal wraz ze swoją kotką owiniętą wokół jego szyi. Dziś to on go pilnował. Z Evanescuntem zamieniali się codziennie i chociaż ich zajęcie musiało być jeszcze bardziej nudne i żmudne, obaj tryskali świetnym humorem.
Korzystając z chwili nieuwagi woźnego, James wyciągnął z kieszeni lusterko dwukierunkowe i wyszeptał do niego imię Syriusza. Był już znudzony i przemarznięty do granic możliwości, nie wyobrażał sobie że mógłby wytrzymać tu chociaż jeszcze chwilę dłużej.
W lusterku pojawiła się poczerwieniała od mrozu twarz Blacka, uśmiechnął się on smutno i wskazał na lewitującego za nim Evanescunta, który rozpostarty w wygodnym fotelu popijał herbatę z czarnej, przyjemnie parującej filiżanki. W drugiej ręce trzymał książkę, a różdżka spokojnie spoczywała mu na kolanach. W ciągu pierwszych dni James był nawet pod wrażeniem zaklęć którymi popisywał się przed nimi profesor Igitur. Potrafił on utrzymać w powietrzu fotel przez całe popołudnie i wolno posuwał się on na nim śledząc jego, czy też Syriusza, bez kiwnięcia nawet różdżką czy też szeptania jakichkolwiek zaklęć. Podziw ten jednak minął szybko zastąpiony wściekłością i poirytowaniem.
- Pije już piątą herbatę i ani razu nie poleciał siku... - poskarżył się Black, na co Potter parsknął niemym śmiechem.
- Nie guzdrać się! - warknął Filch - Nie będę tu siedział z tobą do wiosny! - rzucił, chociaż zamiast złości na jego ustach gościł uśmieszek.
James chcąc nie chcąc pożegnał się z Syriuszem kiwnięciem głowy i schował lusterko wracając do pracy. Miał ochotę przywalić temu natrętnemu woźnemu śnieżką, ale byłoby to zdecydowanie zbyt jawne zagranie by nie obyło się bez dodatkowego szlabanu, a jak na razie, miał naprawdę szczere chęci by być posłusznym jak aniołek tylko po to by ta tyrania w końcu się skończyła. Co jak co, ale ten rok zaczynał się i zapowiadał naprawdę fatalnie...
* * *
Remus odchrząknął nim przekroczył ostatnie stopnie schodów do kwatery Dumbledore'a i wygładził wierzchnią szatę. Wydawało mu się, że ma przygotowaną całą wypowiedź, ta jednak wyparowała mu z głowy gdy tylko zobaczył postać dyrektora. Stał on przy oknie, tyłem do Lupina. Nie odwrócił się, chociaż Remus był pewny, że Albus dobrze wie, że nie jest już w swoim gabinecie sam. Miał splecione z tyłu ręce, a pomiędzy nimi zwinięty pergamin z przełamanym lakiem, o ile dobrze Remus widział, wybita pieczęć pochodziła ze Szpitala Św. Munga.
- Witaj Remusie, podejdź - Luniak przywitał się i posłusznie podszedł do okna. Było w nim widać Syriusza który właśnie poprawiał przewrócone sanki. Gardło Lupina się ścisnęło, czyżby dyrektor czytał mu w myślach i wiedział dokładnie z jaką sprawą przyszedł?
- Chłopcy tak szybko uprzątali nasze piękne błonia, że musiałem im trochę bardziej nabałaganić by odczuli ciężar szlabanu - uśmiechnął się dyrektor.
- Och... - wydusił z siebie Remus, a więc chociaż jedna kwestia się wyjaśniła... - Ja właśnie w tej sprawie... Zbliża się mecz Quidditcha, obaj są w drużynie, a James jest na dodatek kapitanem i w poniedziałek mamy testy ze smoków u profesora Kettleburna... - A zaraz po nich pełnia, dodał w myślach - Tak się zastanawiałem, czy może...
- Też uważam, że już im wystarczy - odparł dyrektor, westchnął ciężko i odszedł od okna kierując się do swojego biurka - Powiedz mi Remusie, czy James dostał od Gwiazdki jakiś list od rodziców?
Luniak ledwo zdążył odetchnąć po niespodziewanym sukcesie, gdy dyrektor znowu zbił go z tropu. Było w tonie jego głosu coś niepokojącego, coś co sprawiło, że skulił się z nieprzyjemnym przeczuciem, a jego oczy znowu powędrowały do listu który przed chwilą trzymał Dumbledore, a teraz spoczywał przed nim na biurku.
- Chyba nie... Przynajmniej nie byłem tego świadkiem, a James nic nie mówił... - dopiero teraz zdał sobie sprawę, że co roku Rogacz dostawał od rodziców życzenia Noworoczne, w tym roku jednak nie przypominał sobie takiej sytuacji - Czy coś się stało?
- Oczywiście, niepokoją mnie ostatnie problemy w sowiej poczcie, tyle listów nie dociera do swoich adresatów... - odparł wymijająco i sięgnął po fajkę nabitą tęczowym tytoniem który na początku roku huncwoci zwinęli wprost z jego szuflady - Proszę cię żebyś przekazał Jamesowi by po kolacji stawił się w szopie z saniami. Nie wspominaj jednak o listach, nie chcę by niepotrzebnie się niepokoił - dodał uśmiechając się lekko.
- Przekażę - Remusa niesamowicie kusiło by zapytać o szczegóły, nie miał jednak tyle odwagi. Wpatrywał się ze ściśniętym gardłem w tęczowe obłoki ganiające się pod sufitem i gdy już zebrał się w sobie by coś wydusić, odezwał się dyrektor.
- Tymczasem, myślę że możesz chłopcom obwieścić radosną nowinę, ich szlaban właśnie dobiegł końca - uśmiechnął się szeroko i znowu ruszył do okna - No już, już! Chyba nie chcemy go przedłużać, czyż nie?
- Och, oczywiście, już pędzę... Do widzenia - rzucił Lupin i po chwili zniknął za drzwiami.
* * *
Nie tylko James z Syriuszem, czy też nawet sam Remus, odczuwali nieprzyjemne uroki szlabanu. Równie źle te okoliczności wpływały na Petera, który cały swój wolny czas w Hogwarcie spędzał zawsze u boku któregoś z huncwotów. Najczęściej był to Łapa i Rogacz, Luniak natomiast zbyt często odwiedzał bibliotekę i zdecydowanie zbyt dużo się uczył by teraz Glizdogon mógł zapełnić czasową pustkę tylko nim... Owszem, chłopacy często dostawali szlabany, ale nigdy nie zajmowały one im całego popołudnia i to dzień w dzień, a Peter i tak był najbardziej zadowolony, gdy i jemu dostawał się szlaban. Czuł się wtedy huncwotem bardziej niż zwykle.
Żałował więc, że nie udało mu się nic wymyślić, by święta spędzić w Hogwarcie i wspólnie z chłopakami urządzić Sylwestra. Musieli się tu tak genialnie bawić... No i dostałbym z nimi szlaban, a wszyscy w szkole mówili by tylko o NASZEJ świetnej imprezie Sylwestrowej...
Stało się jednak inaczej, a Peter popołudnia spędzał zwykle sam w pokoju, gdy już widok biblioteki, a nawet samych drzwi do niej wywoływał u niego napady paniki. Nudziło mu się niezmiernie, tak że nawet rysować już mu się nie chciało, a najlepszą rozrywką wydawało mu się spanie.
Tego dnia sen jednak nie chciał do niego przyjść, aż Pettigrew zaczął nawet nabierać obaw, że przez ostatni tydzień przedawkował spanie i nigdy już nie uśnie. Zerwał się na równe nogi i zaczął krążyć po pokoju. Kusiło go by bezkarnie pogrzebać w rzeczach chłopaków. Jedynie Remusa mógł się spodziewać do kolacji, on jednak pewnie siedział w bibliotece... Po chwili wahania wyciągnął z szuflady Jamesa niedokończoną Mapę Huncwotów i delikatnie rozwinął papier. Zagryzając wargę powędrował wzrokiem do miejsca, gdzie przy stoliku w bibliotece zawsze siedział Luniak, ku swemu zaskoczeniu, nie dojrzał tam imienia i nazwiska swojego przyjaciela. Rozszerzył oczy ze zdziwienia i lekkiego przestrachu, że Luniak zaraz tu wpadnie i przyłapie go na... No właśnie, na czym? Przecież to była ich wspólna mapa, Mapa Huncowtów, Peter też był huncowtem, miał takie samo prawo... A mimo wszystko często prześladowało go to dziwne uczucie, że jest z nimi, ale trochę obok nich... Pokręcił głową odganiając nieprzyjemne myśli i odetchnął głęboko. Skoro Remus nie był w tej nudnej bibliotece to postanowił go poszukać i mu potowarzyszyć. Oczywiście mapa nie obejmowała jeszcze całego zamku, ale była szansa, że go na niej odnajdzie, a przynajmniej zawęzi mu pole poszukiwań.
Nim jednak zdążył odnaleźć na mapie maszerujące w stronę gabinetu dyrektora stopy Remusa, jego uwagę przykuł inny gabinet. Profesora Igitura Evanescunta. A w nim: sam profesor, Mortimer Avery, Blake Mulciber, Evan Rosier, Severus Snape, Regulus Black i kilku innych uczniów, niektórych kojarzył, niektórych nie.
- Profesor Igitur? - zapiszczał sam do siebie zdziwiony - Przecież on pilnuje dziś Syriusza!
Natychmiast podszedł do okna, jednak dziś żaden z chłopaków nie był w zasięgu jego wzroku. Ruszył biegiem do pokoju wspólnego by może tam zerknąć. Dopiero w połowie schodów zdał sobie sprawę, że ściska w rękach Mapę Huncwotów. Natychmiast zawrócił wyobrażając sobie, jak Remus przyłapuje go na tej wpadce. Po chwili znowu zbiegał po schodach, tym razem z wolnymi rękoma, jednak z tak samo mocno bijącym sercem. Dopatrzył grupkę dziewczyn sterczących przy parapecie. Oby był tam właśnie Syriusz! Gryfonki niby w rękach trzymały pootwierane książki, ale wszyscy dobrze wiedzieli, że wcale się nie uczyły, a bezkarnie wgapiały się w chłopaków i chichotały... Nawet po tygodniu im to się nie znudziło! A oni przecież tam tylko zbierali kawałki porozwalanego drewna! Petera już pierwszego dnia zaczęło to strasznie denerwować i już nawet nie przez fakt, że był trochę zazdrosny powodzeniem Syriusza i Jamesa i nie raz wyobrażał sobie, jak to on tkwi tam w dole w śniegu, a z tego okna zerkają na niego te same dziewczyny, a później puffff... Jego wyobraźnia przytaczała mu obraz jak te właśnie dziewczyny uciekają bo zdają sobie sprawę, że to on, a nie Syriusz... Bardziej jednak irytował go fakt, że gdy był właśnie z którymś z chłopaków, wszyscy traktowali go z pewnego rodzaju respektem, a od tygodnia stał się niemal niewidzialny...
- Ał! Uważaj! - pisnęła jedna z dziewczyn, gdy próbujący wyjrzeć pomiędzy rozchichotanymi Gryfonkami Peter, przez przypadek nadepnął jej na stopę. Dla niego jednak liczył się w tej chwili tylko fakt, że Syriusza dalej pilnuje nie kto inny, a profesor Evanescunt...
Pobiegł do pokoju, jeszcze raz sprawdził mapę i całkowicie zdezorientowany postanowił zejść w okolice gabinetu Igitura by chociaż podsłuchać przez drzwi czy mapa rzeczywiście nie kłamie. Zrezygnował z Peleryny Niewidki Jamesa, sam nie czuł się pod nią tak bezpiecznie jak z którymś z chłopaków. Wiedział również, że nie odważy się osobiście wejść nawet na korytarz przy gabinecie profesora z obawy, że rzesza ślizgonów nagle na niego wypełznie, nie mówiąc już o samym Evanescuncie... Postawił więc na schronienie się w postaci szczura. Przecież gdyby zamienił się w niego na tym samym piętrze, nie miałby problemu by ukryć się w którymś zakamarku w okolicy gabinetu...
Wybiegł z pokoju, podniecony że zbada tak ważną sprawę samodzielnie i będzie mógł pochwalić się rezultatami chłopakom, gdy do jego uszu dotarła niezbyt przyjemna rozmowa.
- ... i ubrudził mi buta! Brudas!
- A kto to w ogóle był?
- No ten, Piter, czy jakoś tak. Przylepa Syriusza i Jamesa...
- Ach ten... Nie mam pojęcia dlaczego oni się z nim trzymają, ale to chociaż wyjaśnia dlaczego tak się pchał do okna, stęsknił się za widokiem Syriusza!
Salwa śmiechu zatrzymała Glizdogona na schodach. Policzki mu poczerwieniały, a w żołądku się zagotowało. Nie miał odwagi by wkroczyć teraz do Pokoju Wspólnego. Zacisnął pięści i już miał odwrócić się na pięcie i zniknąć w bezpiecznych czterech ścianach sypialni, gdy pod wpływem chwili przemienił się w szczura i ruszył w dół, biegnąć wprost do przejścia za portretem Grubej Damy, zamieniając salwę śmiechu w salwę pisków i krzyków.
* * *
- ... A tak w ogóle! Peter - James dźgnął go palcem i pochylając się w jego stronę zapytał - Słyszałem, że w naszym dormitorium grasują szczury. Podobno jakiś narobił dziewczynom strachu i teraz mamy dostać strażnika w postaci kotki Norris - razem z Syriuszem zachichotali - Coś ci o tym wiadomo?
- Nie zwariowałem do tego stopnia by biegać tak po szkole w ciągu dnia... - wyszeptał Glizdogon rumieniąc się przy tym prawie tak mocno jak tosty które właśnie jadł na kolację.
- No ja myślę! - odparł Syriusz nakładając sobie kolejną porcję serdelków. Wiadomość o skończonym szlabanie wprawiła ich w iście dobre nastroje - Co nie zmienia faktu, że twoja rodzinka postanowiła cię chyba odwiedzić, chyba wyczuła że się strasznie bez nas nudzisz.
- Och, mało to szczurów w Hogwarcie? Dajcie mu spokój - wtrącił Lupin - James, pamiętaj gdzie masz pójść po kolacji.
- Jasne, jasne - rzucił Potter i zabrał się za kolejną kanapkę ze... wszystkim co znalazł na stole. Zerknął jeszcze raz na Petera, później na Lupina. Obydwu dziś nie poznawał. Tak jakby wcale nie cieszyli się, że ich kumplom skończył się szlaban... Peter, który zawsze bacznie ich obserwował i śmiał się nawet z ich najmniejszego żartu, był dziś jakiś zamyślony, nieobecny i jeszcze bardziej speszony niż zwykle. Remus natomiast był strasznie poważny, spięty i ciągle mu przypominał o tym spotkaniu z Dumbledorem. Owszem James, też dziwił się dlaczego został wezwany sam, ale być może dyrektor chce zrobić mu i Syriuszowi oddzielne pouczenie i najzwyczajniej Blacka wezwie jutro? Miał tysiące takich wyjaśnień i właściwie się tym nie przejmował, a jego ciekawość w tej kwestii była bliska zeru. Czując, że nic nie wyciągnie od tej smętnej dziś dwójki, a i nie wciągnie ani kanapki więcej, postanowił załatwić tą tak absorbującą Remusa sprawę - Idę - Rzucił i wstał od stołu chwytając obok leżący płaszcz i szalik.
Drzwi szopy zaskrzypiały przeciągle. W środku paliło się ciepłe światło i gdyby nie temperatura która była tak daleko poniżej zera wydawać by się mogło, że jest tu nawet przytulnie. Przed samymi drzwiami leżała potężna sterta odłamków które codziennie zwozili tu James z Syriuszem, a obok nich, na starym bujanym fotelu siedział Dumbledore. Na widok Pottera wstał, splótł ręce z tyłu i pokiwał głową.
- To były wiekowe sanie... - zaczął.
- Cóż, wszystko ma swój koniec - po chwili namysłu odparł Rogacz.
Dyrektor przeszył go swym głębokim spojrzeniem, smutnym spojrzeniem.
- Niestety, to prawda - dodał po dłuższej chwili. Wyciągnął różdżkę, zakręcił nią koło i szepcząc coś pod nosem rzucił zaklęcie. Momentalnie sterta odłamków zaczęła wirować, każdy kawałek szukał swego sąsiada, fragment innego fragmentu i po chwili stały przed nimi całe sanie, bez najmniejszej rysy. James patrzył na to z szeroko otwartymi oczyma, nie ukrywając zachwytu, chociaż musiał przyznać, że nie prędko najdzie go ochota na wypożyczenie tych właśnie sani jeszcze raz.
- Dla nich to jeszcze nie koniec, szkoda że nie wszystko da się naprawić jednym ruchem różdżki. Czekają nas różne doświadczenia, oby zakończyły się równie pomyślnie jak to. James, bynajmniej nie wezwałem cię tu przez wzgląd na te sanie czy też sam szlaban.
Potter utkwił swe spojrzenie w twarzy dyrektora.
- Dostałem dziś list od twojego ojca. Próbował się on z tobą kilkukrotnie skontaktować, jednak wszystkie sowy jakie wysyłał nie wracały, a brak odpowiedzi z twojej strony wskazuje, że listy nie trafiały do adresata, czyż tak?
- Chyba... Chyba tak... Nie dostałem od rodziców nic od świąt - odparł czując zimno rozlewające się po całym jego ciele.
- Tak myślałem... Zaistniała sprawa nie cierpiąca zwłoki, James. Twój ojciec wysłał mi list ze Świętego Munga. Niestety nie był to jego wybór, czy też próba skontaktowania się z tobą poprzez kogoś innego. Skorzystał z tej okazji, ponieważ jest tam od wczoraj u boku twej matki, niestety jej stan nie jest najlepszy. Chciał byś do nich dołączył, dlatego, proszę, chwyć mnie teraz za ramię.
Rogacz wpatrywał się pustym spojrzeniem w dyrektora i nie zastanawiając się po co właściwie to robi, położył swą dłoń na ramieniu Dumbledore'a, a świat zawirował.