niedziela, 17 stycznia 2016

9 Rozdział 'Senne Koszmary i Ostatnie Pożegnania'


Alanowi Rickmanowi
'Death comes for us all in the end'


          Otworzyła oczy i z lekkim zdziwieniem zdała sobie sprawę, że leży na podłodze. Była noc, ale przez okna wpadało światło wielkiego księżyca w pełni, unoszącego się nisko nad horyzontem. Usiadła chwytając się szczebelków łóżeczka stojącego obok. Gdzie ona właściwie była? Nie miała pojęcia. Zdezorientowała zerknęła na niemowlę które spało spokojnie pośród pościelki i pluszaków. Serce zabiło jej szybciej z przejęcia, ale dalej nie była w stanie przypomnieć sobie co takiego się wydarzyło, skąd się tu wzięła, ani dlaczego.
          – Och – jęknęła cicho widząc na czole maleństwa ranę. Wyciągnęła do niego rękę, ale w ostatniej chwili ją cofnęła – Gdzie twoi rodzice? – wyszeptała sama do siebie. Stwierdziła, że zwykłe Episkey powinno załatwić sprawę. Chciała więc dobyć różdżki, ale o dziwo nie zastała jej tam gdzie się jej spodziewała. Spojrzała więc na podłogę z której przed chwilą wstała, być może jej wypadła? O mało nie krzyknęła z przerażenia gdy zobaczyła straszliwy bałagan jaki panował w pokoju. Zatkała sobie usta dłonią. Czy to ona go zrobiła? Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu niezbędnej różdżki, gdy nagle jej wzrok przyciągnęło coś z sąsiedniego pomieszczenia. Tym razem serce jej się zatrzymało.
          – James... – głos drżał jej z niedowierzania. Światło księżyca padało idealnie na jego twarz którą miał bladą i spokojną... Leżał na podłodze z wyciągniętą w jej stronę ręką. Oczy miał szeroko otwarte, ale nie było w nich tego błysku co zawsze. Łzy spłynęły jej po policzkach. Drżącym krokiem podeszła do niego ciągle powtarzając jego imię. Dopiero teraz zdała sobie sprawę jaki chłód panował w tym domu. Z jej ust unosiła się para, ile by w tej chwili dała, żeby pojawiła się ona również przy ustach Jamesa. Leżał on jednak nieruchomo, bez śladu życia. Załkała padając na kolana. Dotknęła opuszkami palców jego policzka i automatycznie popatrzyła w stronę w którą utkwione spojrzenie miał Potter. Krzyknęła dostrzegając siebie. Martwą. Leżącą tam skąd przed chwilą wstała.
          Najwidoczniej krzyczała tylko we śnie, bo gdy się zbudziła zlana zimnym potem, jej towarzyszki dalej spały jak susły. Natychmiast wstała i podbiegła do okna szczelnie je zamykając. Zapomniały zrobić to przed snem i w pokoju panowała teraz Syberia. Na widok pary unoszącej się z jej ust omal się nie rozpłakała. Pobiegła natychmiast do łózka i zanurzyła się w grubej, puchowej pościeli.
          – To był tylko sen... – powiedziała sama do siebie. Podejrzewała dlaczego dręczyły ją te koszmary... Może i aż nadto się przejmowała, ale po prostu bardzo martwiła się o Jamesa. Już drugą noc po meczu leżał nieprzytomny w Skrzydle Szpitalnym i chociaż pani Pomfrey zapewniała, że wszystko jest pod kontrolą, najgorsze minęło i to tylko kwestia czasu gdy się wybudzi, Lily najzwyczajniej była zdruzgotana i już, koniec, kropka. Całe to wydarzenie było ponad jej siły, zdecydowanie wolała nudę życia codziennego pełną książek, wypracowań i głupich kawałów huncwotów.
          Była prawie pewna, że już nie zaśnie i co gorsza, z tym też nie potrafiła nic zrobić. Miała ochotę wstać i pójść do Skrzydła Szpitalnego. Pewnie nic by to jej nie dało, ale niemożność kontrolowania tej całej sytuacji i trzymania ręki na pulsie, wykańczała ją wewnętrznie. Och, a gdyby tak przy wizycie wziąć kapkę eliksiru Słodkiego Snu? Upiekłaby wtedy dwie pieczenie na jednym ogniu, ale nie... O tej godzinie nawet prefekci nie mogą kręcić się po szkole, wykluczone, gdyby ktoś ją przyłapał... Odetchnęła głęboko i sięgnęła pod łóżko wydobywając najgrubszą książkę jaka wpadła jej w ręce. Zaszyła się pod kołdrą i z braku laku zaczęła czytać przyświecając sobie zaklęciem Lumos z różdżki która na szczęście tym razem była na swoim miejscu.
* * *
          Wszyscy stali w sali w której odbywały się zajęcia Ochrony przed Czarną Magią. James wysunął się na przód grupy z lekkim poirytowaniem zaciskając ręce splecione na piersi. Evanescunt wymyślił sobie, że dziś znowu będą walczyć z boginami, wszystko przez to, że w szafie którą przywiózł ze sobą do Hogwartu, tej o której wspominał nawet Prorok Niecodzienny, zagnieździł się właśnie jeden z nich. Potter obrzucił ją pobieżnym spojrzeniem. Ostatnie na co miał ochotę to mierzenie się z boginem. Powinni ćwiczyć zaklęcia które przydadzą im się w walce z prawdziwą Czarną Magią, a nie jakieś głupie Riddikulus. Miał ostatnio do czynienia z samym Voldemortem i zdał sobie wtedy sprawę, że jest zupełnie do tego nie przygotowany. Nie jest to ktoś przed kim obronisz się zwykłym zaklęciem tarczy, tu potrzeba czegoś więcej, a Igitur zamiast ich do tego przygotowywać, wymyślił im bawienie się z boginem z jego szafy... Było coś jeszcze czego Potter się obawiał. Miał niemiłe przeczucie, że za tymi drewnianymi drzwiami pojawi się właśnie Voldemort. Chociaż wymyślił mu już z setkę różnych zabawnych wizerunków, nie był pewny czy jego wyobraźnia podoła...
          – No dooobrze... To pan, panie Potter – Evanescunt pojawił się znikąd jak jakaś zjawa. Usiadł na parapecie i zaczął stukać miarowo długimi czarnymi paznokciami. Mierzył Jamesa pogardliwym spojrzeniem mówiącym 'No i co teraz zrobisz?'. Rogacza ogarnęło niemiłe przeczucie, że jak sobie sam nie poradzi to nie ma co liczyć na pomoc ze strony profesora. Może tego właśnie chciał Evanescunt? Aby bogin w postaci Voldemorta ganiał przerażonego, piszczącego Jamesa po całym Hogwarcie? A może w środku nie ukrywa się żaden bogin, a prawdziwy Sami Wiecie Kto?
          Szafa miała bogate mosiężne zdobienia, a jej drzwiczki schodziły się do siebie pod kątem prostym. Z przodu miała podniesiony szczyt co nadawało jej potężnego, trochę budzącego niepokój wyglądu. Potter nawet nie zdążył sięgnąć po różdżkę, gdy drzwi szafy otworzyły się skrzypiąc niemiłosiernie. Zrobił krok w tył, a serce prawie podeszło mu do gardła. Dopiero co wkurzał się, że zamiast uczyć się czegoś konkretnego to bawią się z głupim boginem, a teraz sam dygotał ze strachu.
          Minęła chwila. Nic. Dłuższa chwila. Nic. Cała wieczność. Dalej nic. Szafa stała szeroko otwarta, ale środek ział pustkami. James niepewnie postawił krok na przód, wiedział że to nie najlepszy pomysł, ale postanowił zajrzeć do środka. Tak, w horrorach zawsze źle się to kończy, ale mimo że nawet wsunął głowę za linię drzwi, dalej nic się nie wydarzyło.
          – Bogin... Uciekł? Bo chyba nie mam co się łudzić, że niczego się nie boję, więc... – James odwrócił się w stronę parapetu, gdzie oczekiwał zobaczyć Evanescunta, ale nikogo tam nie było, ba, cała sala była pusta – Panie profesorze?
          Stał przez chwilę nieruchomo oniemiały. W końcu zdał sobie sprawę, że coś słyszy. Jak on nie mógł usłyszeć tego wcześniej? Zgrzytanie paznokciami o ścianę? Straszny dźwięk. Miał ochotę zatkać sobie uszy, ale w tym momencie zobaczył, że na ścianie od parapetu, w stronę drzwi idzie pięć nierównych kresek jakby ktoś właśnie przejechał tamtędy ręką.
          Postanowił pójść za tym śladem i dźwiękiem. Wyszedł na korytarz. Tak jak się spodziewał, rysy na ścianie prowadziły dalej, mógłby nawet przysiąc, że zobaczył czarne paznokcie znikające za rogiem. Hogwart opustoszał, nawet nocą nie było tu czuć takiej pustki jak teraz.
          – Panie profesorze? Łapa? – echo odbijało się od ścian, a wtórowało mu zgrzytanie paznokci – Luniak? – James szedł dalej, w końcu zaczął biec, ale i tak nie udało mu się dogonić źródła dźwięku. Gdy zdał sobie sprawę, że kieruje się do głównego wyjścia z zamku, zgrzyt ucichł. Przytłoczony pustką biegł słysząc tylko swój nierówny oddech i tupot swoich stóp.
          Ślady paznokci kończyły się na wrotach wejściowych. Zatrzymał się przed nimi i odetchnął uspokajając oddech. Nie wiedział czego powinien spodziewać się po drugiej stronie, ale ciekawość i niepewność same pchnęły drzwi. Zimny powiew wdarł się do zamku uzbrajając Jamesa w gęsia skórkę. Wyszedł na zewnątrz i wtedy je dostrzegł. Dziesiątki nagrobków, jeden koło drugiego, na całym dziedzińcu. Potter podszedł do najbliższego i odczytał tabliczkę: 'R. I. P. T-Rex', ścisnęło go w piersiach, ale przeszedł do kolejnej tabliczki 'R. I. P. Syriusz Black'.
          – Co? Nie... – 'Remus Lupin, Lily Evans' Nie, nie, nie... – 'Euphemia Potter, Fleamont Potter, Marlena McKinnon, Peter Pettigrew'Nie! Nie, to niemożliwe!
          Biegał od nagrobka do nagrobka jak opętany. Czuł w sercu taka bezradność, rozpacz i niedowierzanie, że nie był w stanie zrobić nic innego. Jego agonię przerwał śmiech, był to śmiech Voldemorta, ten sam który słyszał w lesie, później zaczął mu wturować skrzeczący chichot Evanescunta, a później się obudził.
* * *
          – Zamknij to okno!
          – Bo co?!
          – Bo zimno!
          – Ale James lubi zimno! – Syriusz ścisnął pięści piorunując Dorcas swoim najbardziej przeszywającym spojrzeniem. Jego laserowy atak potrwał jednak zaledwie kilka sekund, bo po chwili w jego oczach zatańczyły iskierki, a sam rzucił się do łóżka Pottera – No nareszcie! Jak mogłeś zostawić mnie na tak długo z tą bandą przygłupów!
          Rogacz skwitował to lekkim uśmiechem. A więc to był tylko koszmar... Odetchnął z ulgą i podciągnął się na łóżku na tyle na ile pozwolił mu ból w żebrach. Zdecydowanie wolał jednak ten fizyczny ból niż to co wypalało go od środka we śnie.
          – Jak się czujesz? – Lupin przysiadł na łóżku przyjaciela z uwagą mu się przyglądając. Wiedział, że James będzie zgrywał bohatera i za wszelką cenę ukryje jakiekolwiek cierpienie, a już z pewnością nikogo nie poprosi o pomoc. Zdał się więc na swoje obserwacje i czytanie między wierszami.
          – Oby lepiej niż ja... – skomentował zachrypnięty głos z sąsiedniego łóżka.
          Rogacz dopiero teraz dopatrzył, że nie jest jedynym pacjentem w Skrzydle Szpitalnym. Obok leżała gipsowa mumia, dosłownie. Tylko głowa owego delikwenta wystawała z białej skorupy, niestety również była usztywniona potężnym kołnierzem, więc pozostało jej jedynie kręcenie oczami i mielenie językiem.
          – Wood? A co ci się stało?
          – Mi? Ty lepiej powiedz co się wydarzyło tam, w lesie...
          – Pan Potter i pan Wood z pewnością potrzebują odpoczynku, a mi się wydaje, że właśnie zaczęła się wam Historia Magii, czyż nie? Och, jestem przekonany, że nie chcecie się spóźnić – w progu stał nie kto inny, a Albus Dumbledore. Usunął się z przejścia i znacząco kiwnął głową w stronę gryfonów osaczających łóżka poszkodowanych na ostatnim meczu.
          – Moja droga Poppy, pan Wood nie wygląda najlepiej, myślę że przydała by mu się odrobinka regeneracji, może by tak zastosować kapkę eliksiru Słodkiego Snu?
          Madame Pomfrey natychmiast wykonała polecenie wydane przez dyrektora i Wood pomimo asertywnych strajków już po chwili chrapał donośnie jak Hagrid po butelce Ognistej.
          – Ostatnio częściej widujemy się w Skrzydle Szpitalnym niż na dywaniku w moim gabinecie – Dumbledore splótł ręce na plecach i bacznie przyglądał się Potterowi – Z przykrością muszę powiedzieć, że gdy teleportowałem się z profesorem Evanescuntem na miejsce, twoja sówka była już martwa.
          – Zabiła ją Avadą – James powiedział z wyrzutem, czując że łzy cisną mu się do oczu.
          – Zabiła?
          – Yvonne, była z Sam Wiesz Kim, musiał pan ich widzieć...
          – Nie bój się wymawiać jego imienia, Voldemort, tak się nazywa – dyrektor posmutniał i usiadł na łóżku Pottera – A więc jednak... Miałem nadzieję, że moje przypuszczenia okażą się fałszywe. Dotarł aż tutaj... Teleportowaliśmy się do ciebie natychmiast po zobaczeniu racy, ale byłeś już sam.
          – Uciekli – James odparł z niedowierzaniem.
          – Tak... – zapadła długa chwila milczenia przerywana jedynie pochrapywaniem Ethana – Chciałbym żebyś mi opowiedział dokładnie, co tam się wydarzyło. James, darze cię zaufaniem, czas żebyś i ty mi w końcu zaufał...
          Rogacz zmarszczył brwi, był wykończony, wykończony tym wszystkim co się ostatnio działo, ile by dał by cofnąć się wstecz gdzie jego jedynym zmartwieniem było czy wyjec od matki nie narobi mu wstydu przy kumplach.
          – Sam... Voldemort był wściekły, bo dowiedział się pan się o świstokliku. Stwierdził, że to wina Yvonne, bo ani nie zdołała zabić mnie, ani nawet mojej sowy, gdy... Napisałem list do ojca i... Teraz to już nie ważne, T-Rex nie żyje, Yvonne dokończyła co zaczęła, zmusił ją... – James podniósł wzrok na dyrektora jakby bał się tego co o nim teraz pomyśli – Myślałem, że mnie też będzie chciał zabić, ale on chciał żebym się do niego przyłączył... Spodobało mu się, że łamię zasady i ktoś mu doniósł że panu nie ufam... Nie zgodziłem się, wtedy chciał mnie zaatakować i pojawił się T-Rex...
          Nie odpowiadał dalej chociaż jego myśli nie oszczędziły mu wspomnienia tego co się wydarzyło.
          Pomimo tych słów Dumbledore uśmiechnął się do niego i poklepał go po ramieniu.
          – Chciałbym żeby to wszystko zostało między nami James. Rozumiesz? To nie może roznieść się po szkole. Obiecuję ci, że w końcu go pokonamy, razem. A teraz odpoczywaj, byłeś bardzo dzielny.
          – Dyrektorze, jest coś jeszcze... Jak byłem u Hagrida, odwiedził go profesor Evanescunt i wypytywał o Zakazany Las, dziwnie się zachowywał...
          – Tak jakby na co dzień zachowywał się normalnie – Albus zażartował sobie szeptem, ale i zacmokał w zamyśleniu – Dziękuję, że mi o tym powiedziałeś, a teraz, Madame Pomfrey?! Myślę, że panu Potterowi przyda się odrobinka snu.
* * *
          Okazało się, że Wood oberwał tłuczkiem i zleciał z miotły, nieszczęśliwym trafem spadł na obręcz, a mgła była tak wielka, że nim ktokolwiek zdążył zareagować Ethan już witał się ze śnieżnym puchem na dole, który był jedynym amortyzatorem jego upadku. Gdy zaczęto zbierać go do kupy by móc przetransportować go do Skrzydła Szpitalnego, nagle mgła zrzedła, co sprawiło że na boisku wybuchła istna wrzawa. Gryfoni oskarżali ślizgonów, że to oni ją wyczarowali, a gdy w końcu zdyskwalifikowali jednego z czerwonych, to ją rozwiali by ich rozgromić z przewagą liczebną. Ślizgoni natomiast zaczęli oskarżać gryfonów, że to wszystko ich sprawka, a gdy przez przypadek to któryś z nich ucierpiał, a nie tak jak chcieli, ślizgon, to stwierdzili że trzeba zaprzestać tej farsy. W końcu doszło do rękoczynów, a nim ktokolwiek zdążył krzyknąć 'A gdzie Potter, jemu też muszę dowalić!', nad Zakazanym Lasem pojawiła się czerwona raca.
          Z powodu zaczarowanego Złotego Znicza i zamieszania ze sztuczna mgłą mecz został ogłoszony za nieważny, a jego powtórka miała odbyć się na koniec kolejki w sezonie.
          O tym co się naprawdę wydarzyło James powiedział jedynie huncwotom, wszystkim innym powtarzał natomiast, że nic nie pamięta.
          Oczywiście automatycznie po tym wszystkim pogorszyły się stosunki ślizgońsko gryfońskie, chociaż wydawało się, że gorzej być nie może. Czerwoni oskarżyli zielonych o zaczarowanie Złotego Znicza i tylko jedna osoba miała grubsze podstawy by sądzić inaczej.
          – Panna Evans, Powyżej Oczekiwań – Igitur wręczył Lily pracę którą tak niechybnie przepisała z notatek które zdobył dla niej Severus. Prawda jest taka, że prócz poprzestawiania słów, dodania kilku zdań tak zwanych 'upiększaczy', nie napisała na zadany temat nic więcej. Nie była więc dumna z oceny, czuła wręcz wyrzuty sumienia, a świadomość, że prócz niej Powyżej Oczekiwań dostał jeszcze tylko Severus i Mortimer, zjadała ją od środka.
          – James Potter, Troll, och jak mi przykro że go nie ma – Evanescunt skomentował z udawanym żalem i odrzucił pracę Rogacza na swój stolik.
          Lily zauważyła jedno. Od nieszczęsnego meczu profesor Igitur wyraźnie zmienił swoje nastawienie do niej i do Jamesa. Pottera którego do tej pory wydawałoby się, że nawet lubi, zaczął traktować pogardliwie, natomiast dla Lily był wyjątkowo miły. Ruda bardzo dobrze pamiętała co wydarzyło się pod pokojem madame Hooch i była pewna, że to był powód. Udawała jednak głupią gryfonkę i uśmiechała się do profesora jakby nic się nie stało. W myślach jednak za każdym razem pokazywała mu środkowy palec i przyrzekała obalenie go ze stanowiska.
          Na dzisiejszy dzień postawiła sobie jednak inny cel. Po zakończonej lekcji zebrała swoje rzeczy i na korytarzu dogoniła Severusa.
          – Sev, masz chwilę? Wiem, że masz – pociągnęła go za rękaw nie czekając na odpowiedź i usiadła na najbliższej ławce klepiąc miejsce obok siebie.
          – Powyżej Oczekiwań, gratuluję – uśmiechnął się do niej, podejrzewał, że pewnie chce mu podziękować. Nie musiała tego robić, sama możliwość pomocy jej była dla niego wystarczającą nagrodą.
          – Tobie powinnam gratulować, to twoje Powyżej Oczekiwań, teraz masz już dwa – spuściła wzrok zbierając się na odwagę – Severusie, skąd miałeś tamtą książkę? Wiem, że nie z biblioteki...
          Na moment świat się zatrzymał. Wpatrywał się w jej zielone tęczówki czując jak fala gorąca zalewa go od środka i wcale nie chodziło tu o to, że dowiedziała się czegoś co chciał przed nią ukryć, tu chodziło o to, że mu nie ufała. Jego Lily... Uchylił usta chcąc coś odpowiedzieć, ale zawód i kłucie w sercu sprawiły, że tylko się zająkał. Nie obchodziło go skąd, jak, tylko dlaczego...
          – Czy to ważne... – odparł trochę oschlej niż by chciał.
          – Severusie, po prostu się martwię, nie chcę byś wplątał się w coś głupiego... – tłumaczyła to i jemu i sobie. Prawdą było, że jakieś małe igiełki niepewności kuły jej zaufanie, jednak był jedną z najbliższych jej osób i bardzo mocno chciała by wszystko wróciło do tego jak było dawniej.
          – Od Averyego – odparł pokornie, chociaż wiedział że jej się to nie spodoba.
          – Averego? Od kiedy to pożyczacie sobie książki? I to takie – podkreśliła – Jak ty możesz się z nim w ogóle trzymać? Severusie, to się źle skończy...
          – Lily – przerwał jej – Mi też się nie podoba z kim ty się trzymasz, a mimo wszystko nic sobie z tego nie robisz, także proszę cię, daj z tym spokój... Pożyczył mi książkę, dzięki temu nie musiałem włamywać się do Działu Ksiąg Zakazanych, to chyba dobrze, prawda? Nie bój się, już dawno mu ją zwróciłem – skłamał, skłamał jej w żywe oczy i nawet się nie zawahał. Ponownie zakuło go w sercu, byłby gotowy powiedzieć jej teraz wszystko by tylko rozwiać jej podejrzenia – Wybacz – wstał i założył swoją torbę na ramię – Za chwilę zaczynam zielarstwo, a muszę jeszcze pójść po kurtkę – odwrócił się na pięcie i zniknął w tłumie Hogwartczyków zostawiając Evans samą. Szkoda tylko, że Lily dobrze znała jego plan i wiedziała, że znowu ja okłamał.
* * *
          Madame Pomfrey zatrzymała Jamesa w Skrzydle Szpitalnym do końca tygodnia. Ostatniej nocy za nic w świecie nie mógł zmrużyć oka, usiadł więc na łóżku z postanowieniem przeszperania apteczki szkolnej, gdy odezwał się głos z sąsiedniego łóżka.
          – James, mam sprawę – Wood dalej był cały w gipsie, Rogacz nawet nie wyobrażał sobie jakie to musiało być nudne ciągle leżeć tak bez ruchu, gapić się w sufit i tylko... myśleć.
          – Hę? Podrapać cię po nosie? – zażartował sobie, chociaż było w tym sporo prawy. Ethana ciągle coś gdzieś swędziało co stało się i dla niego i dla Poppy i trochę dla Jamesa utrapieniem.
          Nie... Rozmawiałem już z kilkoma osobami i... Podjąłem bardzo ważną decyzję. To mój ostatni rok w Hogwarcie, no chyba że przez to zagipsowanie zawalę semestr – zachichotał, ale nie był to radosny chichot – Nim wrócę na miotłę, też się zejdzie, chyba rozumiesz... Postanowiłem więc oddać tytuł kapitana... Tobie.
          – Mnie? – Potter oniemiał, było to szczęście w nieszczęściu, więc darował sobie skakanie z radości, tylko serce oszalało mu w piersi.
          – Od początku tak planowałem, chociaż przyznam że nie myślałem że stanie się to tak szybko... Reszta drużyny też jest za, więc... Chyba powinienem ci pogratulować, kapitanie – uśmiechnął się, był pewny że oddaje tytuł w dobre ręce, chociaż szkoda mu było że jego kadencja dobiegła końca – Masz zlać ślizgonów jak nigdy dotąd i pamiętaj, mam cię na oku, to nie jest taka ciepła posadka, cała odpowiedzialność spada na ciebie.
          Potter uścisnął gipsową dłoń Wooda.
          – Dzięki, nie zawiodę – odparł.
          Zawsze o tym marzył. Żył Quidditchem i na poważnie rozważał opcję zawodowstwa, ale tak jak Ethan miał nadzieję że zostanie kapitanem w bardziej przyjemnych okolicznościach... Po tym wszystkim co się wydarzyło nie potrafił w pełni się z tego cieszyć. Bał się również, że przygoda z zaczarowanym Zniczem odbije się na jego grze. Może jednak tak będzie lepiej? Będzie mógł skupić się na drużynie, by uciec od tego wszystkiego co spadło na niego w ostatnim czasie, nie tego mu było potrzeba?
* * *
          James udał się na najwyższy klif przy jeziorze Hogwartu. Nie był może on zbyt spektakularny, ale bardzo często spędzał tu czas z T-Rexem. Zawsze gdy tu przychodził, sówka pojawiała się znikąd, nie musiał jej nawet wzywać, po prostu jakby śledziła go czekając aż własnie tu przyjdzie. Często więc właśnie stąd wysyłał listy, teraz miał jednak do zrobienia coś całkowicie innego. Wysyłał T-Rexa w jego ostatnią podróż.
          Poczekał chwilę jakby z nadzieją, że sowa jednak się pojawi. Gdy usłyszał trzepot skrzydeł jego serce zabiło szybciej. Odwrócił się gwałtownie, jednak jego oczom ukazał się Szponek. Też przyleciał pożegnać się z T-Rexem. Potter uśmiechnął się do niego smutno i wyciągnął z kieszeni puszkę którą ofiarował mu Hagrid.
          Nie był w stanie wydusić z siebie nawet słowa. Coś stało mu kołkiem w gardle i ściskało w piersiach. Gdy zawiał mocniejszy wiatr, a z nieba zaczęły nieśmiało spadać płatki śniegu, otworzył puszkę i wysypał prochy T-Rexa w stronę zamarzniętego jeziora. Szponek zaskrzeczał machając skrzydłami, a James opadł w śnieg dusząc w sobie płacz. Stracił swojego przyjaciela, a sprzed oczu nie potrafił pozbyć się widoku cmentarzyska ze snu. Przyrzekł sobie, że nie pozwoli by to się ziściło. T-Rex był pierwszym i ostatnim który oddał za niego życie.
          Nie miał pojęcia ile czasu spędził siedząc, gapiąc się w zamarzniętą taflę jeziora i pozwalając, aż padający śnieg zamieni go w bałwana. W pewnym momencie Szponek zerwał się nagle do lotu, a czerwone rękawiczki przesłoniły mu okulary.
          – Lily? – spytał z automatu, jednak to nie zielone roziskrzone oczy ujrzał na twarzy która chwilę później uraczyła go pocałunkiem.
          – Jaka Lily, głuptasie – uśmiechnęła się i usiadła obok otrzepując Jamesa z białego puchu.
          – To przez czerwone rękawiczki, ma takie... – odparł, chociaż ostatnie na co miał ochotę to na tłumaczenie.
          Marlena wystawiła ręce przed siebie i zaczęła się im przyglądać przechylając głowę.
          – Hm, może rzeczywiście lepiej mi w granacie, czerwony jest taki gryfoński.
          – Daj spokój, ładnie ci w czerwonym, poza tym, Gryfoni są fajni, czyż nie? – zmusił się do uśmiechu.
          – Bardzo fajni – odwzajemniła uśmiech chociaż widziała, że James nie miał teraz ochoty na żarty – Bardzo cię polubił, mam na myśli Szponka.
          – Mieliśmy wspólnego przyjaciela...
          – I macie go dalej, tutaj, w serduszkach – poklepała go po piersi. Chciała jakoś mu ulżyć w cierpieniu, nie było to jednak proste zadanie.
          – Wiesz co mnie najbardziej dręczy? Tak bałem się tej przepowiedni, tego głupiego Ponuraka w którego nigdy nie wierzyłem... Ale ani razu nie przyszło mi do głowy, że może ona nie zwiastować śmierć mi, a komuś mi bliskiemu... Może gdybym nie był takim egoistą w porę zrobiłbym coś...
          – James – przerwała mu – Tak chciał Ten Wszechmocny który siedzi tam u góry i ma na nas oko. Nie masz z tym nic wspólnego, nawet nie waż mi się tu jakkolwiek obarczać winą, rozumiesz? Death comes for us all in the end – pocałowała go w policzek i przytuliła opierając głowę na jego ramieniu.

14 komentarzy:

  1. Cześć!
    Jej, ile złego ostatnio się tu dzieje. Najpierw to potworne spotkanie z Voldemortem, teraz wizja Lily... Kto wie, może gdyby potraktowała to poważnie, udałoby się jakoś zapobiec ich śmierci? Chociaż pewnie nie, i tak wiedzieli, że Voldemort ich szuka... Bardzo to wszystko smutne :(
    Podoba mi się zmiana nastawienia Jamesa, to, że tak wzrosła jego świadomość zagrożenia i własnych niedociągnięć. To dobry pierwszy krok na drodze do sukcesu, szkoda tylko, że mają stukniętego profesora...
    Jej, jaki oniryczny ten rozdział. Widać wyraźnie, że sielskie, hogwarckie życie zaczyna się kurczyć.
    Ładnie opisałaś też stopniowe pogarszanie się stosunków między Lily i Severusem. W końcu to sytuacja po SUMach nie mogła wydarzyć się nagle i bez zapowiedzi, coś musiało sie psuć już wcześniej, więc dobrze, że to uwzględniłaś.
    Ooo, biedny Wood... Ta decyzja musiała być dla niego trudna, ale przynajmniej sam mógł wybrać swojego następcę.
    Musisz ciągle wspominać o biednym T-Reksie? Myślałam, że pęknie mi serce, kiedy go uśmierciłaś, a teraz drugi raz, kiedy James się z nim żegnał :( Poważnie, to znacznie smutniejsze niż gdyby umarła któraś z postaci...
    Cieszę się, że nie zrobiłaś z Marleny czarnego charakteru, który na pierwszy rzut oka jest milion razy gorszy od Evansówny. Najczęściej tak właśnie się zdarza, że kiedy pojawia się konkurencja Lily, to jest to jakaś głupia i rozpustna dziewoja, a u Ciebie zdarzyło się inaczej i bardzo dobrze.
    Rozdział był smutny, pełen niepokoju i żalu, bardzo na miejscu po tym, co wydarzyło się ostatnio. Mam nadzieję, że w następnym Syriusz rozrusza towarzystwo :)
    Z pozdrowieniami
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, hej ;)
      Aż mam trochę wyrzuty sumienia, że tyle złego ostatnio się tu dzieje ;P Ale uspokoję siebie i ciebie: w najbliższym czasie będzie lepiej ;P Będą święta, Sylwester, trochę odskoczę od tematu wojny ;) Więcej miłości i huncwotów ;P
      Dziękuję bardzo za miłe słowa ;)
      Pozdrawiam ;*

      Usuń
  2. Merlinie, biedny James. Voldemort, T-Rex i te straszne wizje. Trochę brakowało mi tu Huncwotów - powinni wspierać Rogacza. Cała trójka.
    Moim skromnym zdaniem James będzie wspaniałym kapitanem. Tylko Wooda mi szkoda. Chłopak nie powinien kończyć kariery w tak straszny sposób.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej ;) Nadrobię huncowtów w następnym rozdziale, chciałam aby James sam na sam pożegnał się z T-Rexem ;)
      Wood jeszcze wrzuci swoje trzy grosze, nie pożegna się z Quidditchem tak łatwo ;P
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  3. Hejka. Przeczytałam ale komentarz dodam później bo teraz zasypiam na stojąco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem wreszcie z komentarzem
      Rozdział fajowy jak zwykle.
      Biedny Lily. Na pewno źle się czuła po obudzeniu.
      Fajnie ale w smutny sposób opisałaś również lekcję OPCM. James zrozumiał, że jest niezniszczalny i że on również czegoś się boi. Może to wydarzenie trochę go naprawi.Chociaż teraz kiedy Wood oddał mu rolę kapitana ... może być ciężko hehe.
      No i Lily oraz Severus. Teraz kiedy wiadomo jakim człowiekiem był na prawdę i jak wiele poświęcił ciężko jest się na niego gniewać. To smutne, że jego stosunki z Lils się pogarszają, powinni się wspierać. Może gdyby ich przyjaźń się nie rozpadła to Lily i Jim wcale by nie zginęli. Niestety nigdy się tego nie dowiemy.
      No i końcówka. Fajnie, że Marlena pokazała swoją dobrą stronę i że nie jest tylko tępym plastikiem.
      Pozdrawiam i dzięki za komentarze u mnie
      Ps pamiętaj o nominacji :) :)

      Usuń
    2. Hej, dzięki bardzo za komentarz ;) No Potter dostał chyba poważnego kopa, myślę że aby z rozpieszczonego aroganta jakim był przecież całe życie, zrobić kogoś o trochę lepszym serduchu potrzeba mocnych środków ;P Może rola kapitana nie zawróci mu tak w głowie, oby nie ;P
      Co do Severusa, mówisz 'jakim człowiekiem był naprawdę'- chyba miałaś na myśli jakim stał się później. On też nie był zawsze 'święty'- przecież był 'po ciemnej stronie mocy', przez niego Voldemort dowiedział się o przepowiedni dotyczącej Harrego, był jednym z jego najbardziej zaufanych ludzi, przez niego zginęli James i Lily. Dopiero później, po ich śmierci, zrozumiał swój błąd i przyłączył się do Dumbledore'a zostając jego szpiegiem. Prawda, że resztę życia płacił za swoje błędy z młodości, ale może dzięki tej karze zasłużył sobie na coś lepszego po śmierci.
      Marlena to poczciwe dziewcze jest ;P Chociaż przyznam, że nie przepadam za jej imieniem xD
      Co do LBA -z przyjemnością odpowiem, ale nie w najbliższym czasie -za dwa tygodnie bronię tytułu inżyniera i mam przez to bardzo gorący okres w nauce ;P Przez to te spóźnione rozdziały itd., ale wszystko mam pod kontrolą ;P
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  4. Hej :) na Twojego bloga natrafiłam jakiś tydzień temu i strasznie się ciesze, że są jeszcze aktywne blogi o huncwotach :D bardzo ciekawe pomysły, mam nadzieję, ze będziesz ciągnąć to dalej. Strasznie szkoda mi Jamesa, to moja ulubiona postać
    w wolnej chwili zapraszam do siebie, chociaż dopiero ruszam
    http://historia-zapomniana.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, hej :D Fajnie widzieć kogoś nowego :D Pewnie, że będę ciągnąć dalej, aktualne dłuższe przerwy spowodowane są moimi studiami, ale już za tydzień powinnam pochwalić się tytułem inżyniera, jak tylko się obronię siadam do pisania :) Też chyba największy sentyment mam do James'a, czuję że spodoba mi się twój blog ;P
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  5. Hej, kochana.
    W końcu jestem i przychodzę z komentarzem. Przepraszam, że tyle to trwało.
    Zacznę od tego, że bardzo spodobał mi się sen Lily, jak i Jamesa. Chyba po prostu lubię takie mroczne klimaty. Skoro oboje mają koszmary, to znaczy, że powinni w końcu zacząć się dogadywać, a najlepiej umawiać :D
    Cieszę się, że Jamesowi nic się nie stało. Z tego, co widzę, Wood odniósł dużo gorsze obrażenia. I w dodatku oddał Potterowi stanowisko kapitana, więc wszystko skończyło się raczej pozytywnie.
    Czy ten Igitur jest naprawdę taki naiwny i myśli, że jak będzie miły dla Lily to ta w magiczny sposób zapomni o tym, co widziała? Mam nadzieję, że Evans przyszykuje jakiś plan, żeby skopać mu tyłek i usunąć go na zawsze z Hogwartu.
    Skoro Snape ją okłamuje, powinna zerwać z nim kontakty i najlepiej poszukać przyjaciół w gronie Huncwotów :) To byłoby najlepsze wyjście.
    I na koniec ten pogrzeb T-Rexa. Taki smutny moment. James na pewno bardzo cierpi i szkoda, że to nie Lily do niego przyszła :( Już miałam nadzieję, że to ona.
    Dodam jeszcze, że wyłapałam literówkę "upiękrzaczy". Powinno być "upiększaczy". Poza tym w niektórych miejscach gubisz przecinki.
    To chyba tyle. Pozdrawiam gorąco i życzę weny.
    Całusy,
    Optimist

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej :D Nie przepraszaj, miło że jesteś ;) Dzięki za wszystkie dobre słowa! I za wyłapaną literówkę, już zaraz ją poprawię ;P Ach, z przecinkami zawsze miałam problemy. Przydałoby się magiczne pióro które by to wszystko poprawiało ;P
      Pozdrawiam! ;)

      Usuń
  6. Witaj,
    Przeczytałam Twoje rozdziały od początku i chciałabym Cię pochwalić za duże pozytywne emocje, jakie u mnie wywołałaś. Bardzo mi się podobało. Nie wiem, jak ty to robisz, że tworzysz tak długie rozdziały, które jednocześnie wcale czytelnika nie nudzą, a wręcz przeciwnie sprawiają, że chce się czytać jeszcze i jeszcze. Akcja jest świetnie zbudowana, a dialogi dobrze opisane. Czytając jednym tchem, oderwałam się od rzeczywistości. Dzięki tobie przeniosłam się do innego świata. Dziękuję! Cieszę się, że tutaj trafiłam. Czekam na kolejny rozdział.
    Życzę dużo weny i zapraszam do mnie.
    www.opowiesci-sovbedlly.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sovbedlly-Kopiuj-Wklej, mogłabyś chociaż wybierać blogi które nie są ze sobą 'spokrewnione' jak już chcesz tak ludzi okłamywać... Naprawdę ci nie wstyd? Masz coś takiego jak sumienie?
      (...) Brak mi słów.

      Usuń