niedziela, 28 lutego 2016

10 Rozdział 'Śnieżyca, Psikusy i Przepychanki'

          Tego dnia to Syriusz Black był pierwszy pod drzwiami sali w której miały odbyć się zajęcia z profesorem Slughornem. Nie jeden czarodziej złapałby się za głowę widząc ten niecodzienny widok: Łapa? Wstał z samego rana? Nie spóźnił się na zajęcia, ba, przyszedł pierwszy? Zdecydowanie coś tu śmierdziało...
          Założył dumnie ręce na piersi i z szerokim uśmiechem witał zbierających się powoli innych uczniów. W końcu dołączyli do niego Peter, który za nic w świecie nie zdecydowałby się na wcześniejsze wyjście z łóżka, czy też opuszczenie Wielkiej Sali pełnej śniadaniowych smakołyków, Remus, czekający aż poranna poczta dostarczy mu długo wyczekiwany szal i czapkę, które obiecała przesłać mu mama, gdy jej syn ugiął się pod swoim honorem i przyznał, że zima okazała się bardziej mroźna niż się spodziewał, oraz James który po śniadaniu musiał zgłosić się na kontrolę do Skrzydła Szpitalnego.
          – Wcale nie wyglądasz podejrzanie – skwitował przyjaciela Remus. Poprawił sobie torbę na ramieniu i z lekkimi wyrzutami sumienia spojrzał na potężne, drewniane drzwi od sali.
          Był dziś ostatni dzień nauki przed Świętami Bożonarodzeniowymi. Po południu miała odbyć się wycieczka do Hogsmeade, a większość kufrów czekała popakowana, bo Hogwart Express już jutro rano miał zabrać uczniów do Londynu. Tak więc, niecierpliwi Huncwoci postanowili przyspieszyć przerwę świąteczną, chociażby o ten jeden, zwykły dzień.
          – Witam, witam wszystkich, moi kochani! – poczciwy profesor Slughorn pociągnął nosem. Pod pachą tachał opasłą grubą księgę, a w ręce trzymał czerwony kubek z parującą, gorącą herbatą – Czy tylko mi dziś tak zimno? – zagaił z uśmiechem. Uwielbiał swoje zajęcia i uwielbiał licznie zgromadzonych na nich uczniów. Lekko ściągnął brwi i przekrzywił głowę, gdy jego oczy dopatrzyły twarze, które rzadko spotyka się o tej porze pod tymi drzwiami. Trochę wytrącony z równowagi zerknął na swój stary zegarek. Czy to on się spóźnił? Czy oni przyszli wcześniej? – O, widzę, że wszystkich dopadła świąteczna atmosfera. Miły to prezent, widzieć tu wszystkich punktualnie – pokiwał głową i po chwili milczenia stuknął różdżką w mosiężną klamkę.
          Czuć było lekki opór nim drzwi w końcu ustąpiły i otworzyły się przed profesorem na oścież.
          – A to ci dopiero... – mruknął jeszcze bardziej zdezorientowany Horacy.
          Zamiast wielkiej, trochę zagraconej sali, którą tak bardzo uwielbiał, dostrzegł nic innego, a...  Ścianę śniegu.
          – Czyżbym zapomniał zamknąć okna? Nie... Jestem prawie pewny... Prawie, och... – podrapał się po głowie i odwrócił się zakłopotany w stronę uczniów – Cóż, obawiam się, że odśnieżenie i... Odmrożenie sali może zbyt długo potrwać... A więc...
          Syriusz już w myślach odtańczył swój taniec radości i przybił piątkę ze wszystkimi dookoła. Efekt nocnej śnieżycy i wycieczki huncwotów skrzętnie schowanych pod peleryną niewidką, przerósł jego najśmielsze oczekiwania. Trochę obawiał się, że ilości śniegu jakie wpadną przez okna, które tak pieczołowicie otwierali przez pół nocy, okażą się zbyt małe, albo wiatr pozatrzaskuje okiennice. Tymczasem sala od eliksirów została zasypana po sufit, co może oznaczać tylko i wyłącznie, że...
          – Przeniesiemy się do innej sali... – odparł bezradny profesor.
          – Nie, nie, nie... – zaczął mamrotać Syriusz – To znaczy... Tam są nasze kociołki, wszystkie potrzebne przedmioty i... te no, jak to się mówi...Składniki!
          – Dobrze pan mówi, panie.. Panie Black, tak – nadzieja znowu powróciła, chociaż Łapę za bardzo niepokoiło skupienie profesora i jego zamyślone skubanie się po brodzie.
          – Och, no dobrze! A taki świetny eliksir chciałem dziś z wami uwarzyć... Zawsze robiłem go przed świętami, tak mi się z nimi kojarzy... Odrobimy zajęcia w innym terminie! No już! Uciekajcie! Życzę wszystkim Wesołych Świąt! – Horacy zabrał się za składanie życzeń, ale już nie wielu go słuchało.
* * *
          Dziwnym trafem śnieg zasypał większość sal lekcyjnych, w tym wszystkie w których miał mieć zajęcia piąty rocznik. Mimo wszystko jeszcze bardziej zaskakujący okazał się fakt, że nikt nie rzucał żadnych podejrzeń, ba, nikt nawet nie szukał winnych. Wszystko za sprawą przypadku, który tak rzadko ratował tyłki huncwotom, prędzej pakował ich w kłopoty, ale jak widać zbliżające się święta nawet przypadki wprowadziły w bardziej magiczny nastrój.
          Otóż, nocą Hogwart nawiedziła bardzo gwałtowna śnieżyca, która prócz zasiania genialnego pomysłu w głowach chłopaków, jakimś cudem otworzyła również okno gabinetu profesora Dumbledore'a i wdarła się do środka. Ponieważ gabinet dyrektora uchodził za najlepiej strzeżony i Albus był pewny, że prócz śniegu nie odwiedził go nocą nikt inny, z góry założył, że ten sam pech spotkał kilka innych sal w Hogwarcie. Także jedynymi osobami, które na tym wszystkim ucierpiały byli: woźny Filch, który po nauczycielskiej interwencji musiał doprowadzić sale do porządku, oraz gajowy Hagrid, który mimo, że był kiepskim majstrem, został poproszony o zrobienie kontroli okien i poprawienie zamków by taka sytuacja przy kolejnej śnieżycy się nie powtórzyła.
          Tak więc, większość zajęć została odwołana, co uczniowie postanowili uczcić zabawą w śniegu z wybawczej śnieżycy. Wybrano jednak błonie, a nie zasypane sale lekcyjne, by nie podpaść poirytowanym odśnieżaniem nauczycielom. Mało kto miał ochotę na szlaban, szczególnie że tego dnia miało odbyć się wyjście do Hogsmeade. Huncwoci jednak pluli sobie w brody, że nie wpadli na to by otworzyć okna także w Wielkiej Sali, to by była dopiero zabawa!
* * *
          Syriusz wyjrzał przez dziurę którą wydłubał różdżką w śnieżnym murze. Nie na wiele zdały się jego starania, bo celny rzut Remusa z bazy naprzeciwko natychmiast zalepił jego mozolnie rzeźbiony otwór.
          – Sprawdziłby się w Quidditchu – podsumował go Black po czym wystrzelił we wroga serię śnieżek ręcznie lepionych przez Pottera.
          Nim ten zdążył mu odpowiedzieć, z nieba spadł na nich ciemny kształt. Nie była to jednak żadna artyleria, a Szponek dzierżący w dziobie martwą mysz. Złożył ją przy kolanach Jamesa i po otrzymanym natychmiast pogłaskaniu po głowie, odleciał.
          Od czasu gdy zginął T-Rex jastrząb codziennie przynosił Potterowi jakieś martwe zwierzęta, czy też inne smakołyki, w jego mniemaniu oczywiście. Była to forma ptasiej troski jaką Szponek otoczył Rogacza. I chociaż James miał tylko problem co zrobić z takimi nietypowymi prezentami, był mu za nie mimo wszystko wdzięczny.
          – Chyba mam pomysł – odparł Potter podnosząc mysz za ogon na wysokość swojego wzroku. Poprawił okulary na nosie i wyjrzał zza muru. Zmarszczył brwi w zamyśleniu i uśmiechnął się kątem ust.
          Smark dalej siedział pod drzewem, niby na błoniach ze wszystkimi, ale jednak na uboczu. Nie dla niego były takie zabawy, właściwie to on chyba nie potrafił się nawet bawić, a już na pewno nie w takim towarzystwie. Usiadł pod dębem na brzegu błoni i jak to on, wyciągnął jakąś, w mniemaniu Jamesa, bardzo nudną książkę i czytał, od czasu do czasu zerkając na wygłupiających się uczniów.
          Potter ani myślał stracić takiej okazji. Oblepił zdechłą mysz śniegiem tworząc dość potężną kulę, dla pewności wzmocnił ją zaklęciem by nie rozpadła się w trakcie lotu i ufając swej celności zamachnął się potężnie, po czym rzucił celując wprost w zasępioną twarz Severusa.
          Do wykonania tak dalekiego rzutu musiał wstać, przez co wystawił się swoim przeciwnikom, ale widok jak śnieżka rozbryzguje się na głowie Smarkeusa wynagrodził mu wszystko, nawet cios jaki natychmiast dostał od Remusa, prosto w twarz. Siła z jaką oberwał pchnęła go do tyłu, gdzie czekał kolejny prezent. Lily Evans. Wpadli razem w zaspę, a całe zajście skwitował pisk Evansówny, która ostatnie na co miała ochotę, to na tarzanie się w śniegu, szczególnie z katarem który męczył ją już od kilku dni. Nie chciała się rozchorować, nie na święta!
          – Potter! – warknęła ściągając grubymi rękawicami warstwę śniegu z twarzy i rozwichrzone włosy.
          James otworzył najpierw jedno oko, a potem drugie. Urzeczony widokiem jaki właśnie rozpościerał się przed jego oczyma nie był w stanie wydusić ani słowa. Twarz Lily Evans, zaledwie kilka cali od jego: policzki zaróżowione od mrozu, czerwone usta które właśnie na niego krzyczały, błyszczące zielone oczy, tak zielone jak nigdy dotąd, płatki śniegu na jej rzęsach i w splątanych włosach które okalały jego całą przestrzeń widokową. Wyglądała tak pięknie, że nawet zaczerwieniony od kataru nos był chyba najcudowniejszym nosem jaki kiedykolwiek widział.
          – Potter! Czy mógłbyś w końcu ze mnie zejść? – spytała po raz wtóry, powoli tracąc cierpliwość. Jej policzki zaróżowiły się jeszcze bardziej, tym razem ze skrępowania.
          Posłusznie, chociaż bardzo niechętnie, wykonał polecenie i wyciągnął rękę w jej stronę. Z naburmuszoną miną skorzystała z pomocy, szybko się jednak od niego odsuwając.
          – Wybacz, lecę na ciebie, tak już mam – zagaił ze swoim szelmowskim uśmieszkiem.
          Lily przewróciła oczami i zabrała się za otrzepywanie ze śniegu. Och, dlaczego zawsze ją musi to spotykać!
          – Daruj sobie te teksty, Marlena by ci poprawiła serią śnieżek gdyby usłyszała te dwuznaczności – odparła. Już zdążyła zapomnieć jak to Potter nieudolnie próbował się z nią umówić by zaliczyć ją do swojej kolekcji dziewczyn, a ten teraz znowu sprzedaje jej jakąś tanią gadkę. Nie przywykła by chłopcy mówili do niej w ten sposób... By Potter mówił do niej w ten sposób. I chociaż w głębi duszy coś drgało jej ze szczęścia, że została zauważona, na zewnątrz było widać jedynie wielkie poirytowanie.
          – Rogacz! Prosto w baniak! To było piękne! – Syriusz poklepał bracha po plecach i pobiegł podniecać się do Remusa i Petera. James wiedział, że chodziło mu o jego celny strzał śnieżką z niespodzianką w Smarka, a nie cios Luniaka. Lily natomiast musiała nie zauważyć wcześniejszego zajścia bo pewnie okładałaby Pottera teraz pięściami, albo biegła w pospiechu do poszkodowanego Severusa z pomocą, a już na pewno nie byłaby taka miła jak, mimo poirytowania, była. Rogacz nie miał najmniejszego zamiaru wyprowadzać ją z błędu.
          – To co, może Kremowe Piwo w ramach zadośćuczynienia? Dziś wieczorem w Hogsmeade? Albo herbata? Czy co tam wolisz? – poprawił się przypominając sobie, że dziewczyny nie powinno się przecież zapraszać na piwo. Trochę kultury! I bycia dżentelmenem, pokracznym, ale zawsze!
          – Phy! – prychnęła automatycznie. Na wszelkie próby Jamesa zaproszenia ją na cokolwiek reagowała natychmiast jak na jakiś kiepski żart. Włączała się jej czerwona lampka z wielkim napisem: NIE! Już miała coś odpyskować i uciec pospiesznie, lecz ugryzła się w język i przywołując na twarz delikatny uśmiech odparła – Nic się nie stało, nie musisz mnie na nic zapraszać. A teraz pozwolisz, że udam się...Eee... Tam gdzie chciałam udać się wcześniej – właściwie to już zapomniała, gdzie szła nim wpadł na nią Potter, ale odwróciła się na pięcie i natychmiast ruszyła przed siebie. Byle dalej od niego.
          – Evans! – dogonił ją co skwitowała pełnym zniesmaczenia westchnięciem.
          – Co?! – spytała bliska wybuchnięcia, gdy zastąpił jej drogę i gapił się na nią bez słowa.
          – Bo... Cała jesteś z tyłu w śniegu – stwierdził i zabrał się za otrzepywanie jej – Wybacz, że klepie cię po tyłu, to z czystego przymusu, wcale nie robię tego dla przyjemności...
          – Potter! – krzyknęła odskakując na bok. Mimo wkurzenia wybuchnęła śmiechem – Głupi jesteś, naprawdę... – skwitowała i nie mogąc ściągnąć uśmiechu z twarzy odwróciła się pospiesznie i odeszła, odprowadzana pełnym zadowolenia spojrzeniem Jamesa.
* * *
          Gdy uczniowie wyruszyli do Hogsmeade śnieg znowu zaczął prószyć, a gdy doszli już do wioski rozpadało się na dobre. Mieszkańcy byli już w pełni przygotowani do świąt. Wszędzie były porozstawiane przyozdobione choinki, a każdy sklep i dom był obwieszony dekoracjami i lampkami. Chyba nigdzie indziej nie było tak czuć świątecznej atmosfery jak tu. Ciasno poustawiane chatki wręcz emanowały ciepłem i świętami, a w powietrzu unosił się zapach przypraw korzennych i dźwięk dzwoneczków.
          Peter wyjrzał przez oblodzone okienko sklepu Scrivenshafta, w którym Remus kupował swojej mamie pióro na Gwiazdkę. Pośród szyldów wielu sklepików dopatrzył Zonka, tam buszowali właśnie James z Syriuszem. Już ich sobie wyobrażał jak wychodzą obładowali torbami pełnymi psikusorzeczy. Wieczór zapowiadał się wyśmienicie, ale jutro... Nie chciał wracać do domu, wolałby zostać w zamku razem z Rogaczem i Łapą. Jeszcze nigdy nie spędził świąt w Hogwarcie i pewnie nawet by to tym nie pomyślał, gdyby nie list rodziców Jamesa, że ze względu na ostatnia sytuację będzie bezpieczniej jak spędzi on święta w szkole. Wtedy rozbudził się w Glizdogonie żal, żal i zazdrość. Bo dlaczego oni mogą spędzić je tu, a on nie... Już kilka razy zabierał się do napisania listu do rodziców, ale nie potrafił wymyślić żadnej wymówki na tyle poważnej i sensownej by osiągnąć to co chciał i nie zrobić przykrości rodzicom.
          – Już – odparł Luniak wkładając starannie spakowany prezent do papierowej torby – To co, do Trzech Mioteł?
          – Do Trzech Mioteł – Peter naciągnął na głowę wełnianą czapkę i pchnął drzwi.
          Śnieg sypał obficie i trzeszczał przyjemnie pod butami. Z upływem dnia mróz tężał coraz bardziej, więc wszyscy skumulowali się w gospodach i pubach, by chociaż trochę się rozgrzać.
          W Pubie pod Trzema Miotłami ruch był niesamowicie duży. Zdaniem wielu to właśnie tam sprzedawano najlepsze Kremowe Piwo w Hogsmeade. Drugim powodem dla którego tak wielu wybierało właśnie ten pub była młodziutka madame Rosmerta - właścicielka. Niezwykle urodziwa dziewczyna o wielkich zielonych oczach, długich lokach i perlistym śmiechu. Przejęła biznes po rodzicach zaledwie kilka lat temu, a dzięki swojej urodzie, otwartości, przyjaznym nastawieniu i niezwykle dużym poczuciu humoru, osiągnęła niemały sukces.
          Znalezienie stolika było więc nie małym wyzwaniem. Gdy Remus już stracił nadzieję dopatrzył Lily, Mary, Dorcas oraz Emm grzejące się Kremowym Piwem przy stole pod kominkiem.
          – Możemy się dosiąść? Chłopaki zaraz przyjdą, stawiam świąteczną drugą kolejkę – zaproponował.
          – M... – Evans o mało się nie zachłysnęła – Jasne, ale ja już dziękuję, to mi wystarczy.
          – A ja z przyjemnością! – Dorcas postawiła kufer z hukiem na stole i uśmiechnęła się szeroko rozciągając na twarzy wąsy z kremowego piwa. Gdyby ktoś jej nie znał i nie wiedział, że w tym napitku jest tyle alkoholu co i nic, mógłby pomyśleć, że jest już pijana. Cała Meadowes.
          – Co tam masz? – brwi Mary uniosły się do góry widząc wypchaną po brzegi torbę Luniaka – Prezenty, prezenty? Mogę pooglądać? Proooszem... – zrobiła kocie, błagalne oczy, chociaż dobrze wiedziała, że otrzyma pozwolenie.
          – James! Syriusz! Tutaj! – Dorcas wydarła się na cały pub. Nie było możliwości by jej nie usłyszeli. Peter jedynie pomyślał z przykrością, że na widok jego i Remusa nie zareagowała z takim entuzjazmem.
          Chłopcy pomachali im torbami od Zonka i dali znać, że przyjdą prosto od baru. Lupin również poszedł po Kremowe Piwo, a za nim potoczył się Peter. Na jego twarzy pojawiły się szkarłatne wypieki. Madame Rosmerta działała na niego jak paralizator. Język mu się plątał, w gardle zasychało. Doszczętnie zapominał co takiego chciał zamówić, prosił tylko w duchu by mógł powiedzieć jedynie 'to samo'.
          – Madame... Ależ dziś niesamowicie wyglądasz – Syriusz był w swoim żywiole, uwielbiał prawić komplementy pięknym kobietom.
          – Mmm... Te zielone oczy, w tym świetle światełek... Mógłbym się w nich zatracić – Potter wsparł się na barze i potargał sobie włosy z rozmarzonym uśmiechem.
          – Potter! – ni stąd, ni zowąd pojawiła się Marlena dając chłopakowi kuksańca w bok, uśmiechnęła się do Rosmerty która wybuchnęła perlistym śmiechem i zamówiła kremowe piwo.
          – To znaczy... Miałem na myśli... Takie zielone, świąteczne! Bardzo świątecznie wyglądają!
          – Tak właśnie myślałam – madame znowu się roześmiała – No to chłopcy, co wam podać?
          – On jest zajęty, ale ja, zawsze wolny – Black puścił jej oko przepychając Pottera na bok – Gdybyś zmieniła zdanie, to wiesz... – złapał się za serce.
          – Może dałoby się załatwić Grzany Miód z Korzeniami? Tak zimno na zewnątrz... – zagaił James.
          – I w sercu... Tak zimno... – na twarzy Syriusza pojawiła się wielka podkówka.
          Madame Rosmerta znowu wybuchnęła śmiechem. Uwielbiała tę dwójkę, rozśmieszała ją do łez. Rozejrzała się dookoła i w końcu przygryzła w zamyśleniu wargę.
          – Profesor Slughorn jest już wystarczająco podchmielony, nic nie zauważy... Madame Hooch siedzi na drugim końcu sali... Och, chłopcy, chłopcy... Jedną kolejeczkę i tylko dlatego, że tak was lubię... – zacmokała z uśmiechem.
          – Dla mnie cztery kremowe – wtrącił jeszcze Remus.
          – A dla ciebie, kochaneczku?
          Peter przez chwilę stał jak zamurowany, gapiąc się z otwartymi ustami.
          – To samo... Raz.
          Po chwili wszyscy siedzieli już przy stoliku pod kominkiem i zapijali się specjalnościami pubu. James z Syriuszem wyciągnęli część zawartości toreb od Zonka i zaczęli testować: Zamrażacze Oddechu, Gorące Śnieżynki, Charczące Glizdy, Mordoklejki Wyrwizęby, Kolorowe Dymki, Żelki Helowe, Brzydalobombki...
          – ... ale nla Sylwestlra przyjedlecie? Zlobimy największą implezę na świecie! Czlaicie, Sylwestel w Hoglwalcie! Tego nie molna plegapić! – podniecał się Black wypluwając kolejnego 'wyrwanego' zęba. Mordoklejki Wyrwizęby tylko z pozoru wyglądały jak zwykłe krówki. Gdy zaczynało się je jeść zaklejała się cała buzia, a z cukierka sączył się czerwony sok łudząco przypominający krew. W środku natomiast roiło się od gumowych zębów, które oczywiście nie były jadalne, a po wypluciu wyglądały jak prawdziwe, na dodatek całe we krwi. Mary wzdrygnęła się odwracając głowę.
          – Zobaczę – odparła Lily co natychmiast zarejestrował James. Wyglądała uroczo z wielkim kufrem Kremowego Piwa. Gdy je piła zasłaniało jej całą twarz, a wąsy jakie jej zostawiało natychmiast zlizywała językiem. Oczy jej się skrzyły, a od ciepła panującego w pubie poróżowiały jej policzki. Potter nie mógł pozbyć się jej widoku skąpanej w śniegu, resztę dnia go prześladował, ten chciał zapamiętać równie wytrwale.
          – Potter – drwiący głos odezwał się za jego plecami. Śmiechy przy stole ustały, a wszyscy odwrócili się w stronę mówiącego, którym był Evan Rosier. Zaraz za nim stał Blacke Mulciber, jego 'goryl' oraz Mortimer Avery, który z całej tej trójki wydawał się mieć najmniejszą ochotę na to spotkanie.
          – Widzę, że żałoba po twojej zapchlonej sowie już się skończyła, a podobno tak za nią rozpaczałeś – pokręcił z zażenowaniem głową – Wstydź się, nawet miesiąc nie minął – pociągnął nosem i wytarł niewidzialną łzę.
          Wzburzony James wstał odpychając na bok krzesło, zaraz za nim pojawił się Syriusz i Remus.
          – Wiesz co mówią? – kontynuował Evan – Że wystraszyłeś się w krzakach i sam ją udusiłeś myśląc, że to jakiś potwór – parsknął śmiechem. Kąt ust Blacke'a również uniósł się do góry w uśmiechu. Rogacz dobył różdżki na co Luniak złapał go za ramie. Wiedział, że Rosier chciał go sprowokować i wiedział również, że Jamesowi mało trzeba by to zrobić.
          – Podejrzewam, że sam to wymyśliłeś, aż tak ci się nudzi? – warknął w odpowiedzi Potter - Czego chcesz? Prócz podbudowania swojego wyliniałego ego...
          – Czego chcę? Chcę dowiedzieć się kto cię tak tam urządził, wiesz, chciałbym wiedzieć komu podziękować...
          Potter roześmiał się i założył ręce na piersi zbliżając się o krok do Rosiera.
          – Jakbyś wiedział kto... I dlaczego tam się ze mną spotkał... Pewnie zazdrościłbyś mi do końca życia... – odparł ściszonym głosem stając z nim twarzą w twarz.
          – Przekonajmy się... – Evan wykrzywił twarz w wściekłości.
          – James... – Remus bezskutecznie próbował obudzić w przyjacielu głos rozsądku.
          Potter przysunął się do Rosiera jeszcze bardziej.
          – Voldemort... – wypluł szeptem do jego ucha.
          – Jak śmiesz wymawiać jego imię! – Rosier pchnął go na stół. Kufle poprzewracały się, a grobowa cisza panująca przy poszkodowanym stole opanowała cały pub – To niemożliwe! Kłamiesz! – Evan wyciągnął różdżkę i wymierzył w Pottera.
          Nie trzeba było długo czekać na reakcję biesiadujących. Dwójka uczniów natychmiast została wyprowadzona, a zaraz za nią podążyła reszta zaangażowanych z madame Hooch i profesorem Slughornem na czele.
          – Co to za bójki! Nie macie za grosz kultury?! Tak zachowują się kapitanowie?! Panowie!
          – Och, madaaameee... – Horacy pociągnął nosem i chwiejnym krokiem podszedł do chłopaków klepiąc ich po plecach – To z pewnooością kieś nieporozumieeenie! Jak ja byłem młoddyyy...
          – Jeszcze tego mi brakowało... – Hooch złapała się za głowę, po czym wzięła profesora pod ramię, próbując utrzymać go jako tako w pionie – Minus dziesięć punktów dla Gryffindoru i Slytherinu! I oby mi to było ostatni raz!
          – A dla profesora Slughorna? – zażartował Syriusz natychmiast podnosząc ręce do góry w geście poddania.
          – Panie Black, proszę mnie nie prowokować! I wszyscy wracać do zamku, natychmiast! Potter, Rosier, wy zajmiecie się profesorem! – oddała go im pod ręce i po wymienieniu wrogich spojrzeń ruszyli w stronę Hogwartu pod czujnym okiem madame Rolandy Hooch.

11 komentarzy:

  1. O, nowy rozdział! Wierz lub nie, ale właśnie dziś rano zastanawiałam się, kiedy wreszcie coś dodasz, a tu proszę. Mam nadzieję, że masz jakieś dobre usprawiedliwienie dla porzucenia nas na tak długi czas... :)
    Ach, ci Huncwoci. Mieli szczęście, że wszystko poszło po ich myśli.
    Szponek jest kochany, że tak dba o Jamesa. Szkoda, że jego troska jedynue podpuściła Pottera do kolejnych głupich dowcipów ;)
    Ech, te ciągłe wrzaski Evans są naprawdę męczące, więc teoretycznie dobrze, że na koniec śmiała się z zachowania Jamesa, ale to z kolei sprawia, że Lily sprawia wrażenie osoby psychicznie niezrównoważonej… ;p
    Biedny Peter, szkoda, że musi wrócić do domu na święta, podczas gdy James z Syriuszem pewnie będą wtedy rozwalać zamek… Może go sporo ominąć, ale chyba niewiele da się na to poradzić. Podobnie szkoda mi go było w pubie. Nic dziwnego, że później zrobiło się z nim to, co się zrobiło…
    James był całkiem jamesowaty podczas kłótni z Rosierem. Musiałaś mi przypominać biednego T-Rexa? ;( Sama zadusiłabym tego ślizgońskiego dupka za choćby wspominanie o tej cudownej sówce.
    Z pozdrowieniami
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej ;) A mam! ;P Właśnie się obroniłam! Inż. arch.!
      Bo Lily tylko z zewnątrz udaje taką ciągle wściekła na Jamesa i poirytowaną, chyba nawet sama przed sobą próbuje ukryć, że podoba się jego niepokorny charakter i te durne, końskie zaloty ;P Jak widać, czasami coś z jej odczuć uszczknie się na zewnątrz ;P Kobiety tak mają ;P Chyba nie trzeba tłumaczyć naszej zmienności ;P
      Peter kumuluje w sobie wszystkie żale i żaliki, czasami aż za bardzo się wszystkim przejmuje i patrzy na wszystko w ciemnych barwach, chyba właśnie to może go zgubić ;/
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  2. Jak ja bym chciała mieć śnieg! A za oknem ani widu ani słuchy. Nawet jak poprószy to i tak zaraz wszystko topnieje.
    Jak im się udało zasypać całe klasy w ciągu pół nocy? Przecież jeżeli w salach było tyle śniegu, to jego ilość na zewnątrz powinna uniemożliwiać wyjście i zabawę.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej :D
      Zamieć! Nawiało śniegu, pech (czy też szczęście) chciał, że w sali od eliksirów skumulował się pod drzwiami ;D Może Syriusz trochę przesadził z barwnością swojego opisu, z pewnością sale nie były pełne śniegu po sufity, ale efekt osiągnęli ;D Poza tym, czarodzieje nie poradziliby sobie z wielkimi zaspami? Już widzę te igloo i tunele ;P
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  3. Heka hejka
    Przepraszam żs dopiero teraz ale ostatnie kilka dni były mega dziwne.
    No i w końcu dodalas rozdział ! Myślałam że się nie doczekamy. Gratulacje pani inżynier ;)
    A co do rozdziału.
    Ale ja bym chciała tyle śniegu. Niby właśnie pada ale jak znam życie to jutro już go nie będzie. Ale, że nikt nie domyślił się iż to sprawka huncwotow ? Hehe
    Lily Lily. Wiadomo że kto się czubi ten się lubi. Mam nadzieję że w końcu rudowłosa zda sobie sprawę że Jim jest normalny :D ale moglabys wymyślić jej ,,chłopaka,, , z trójkątem zawsze ciekawiej.
    No i gen dekiel Rosier. Takich to tylko siekierą. Wredny cymbal. Na pewno zazdrościł Potterowi że to nie jemu ukazał się władca Voldek. I dobrze mu tak;
    Pozdrawiam i zapraszam na mój drugi blog, również o Huncwotach. Buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej ;D
      Spoko, ja też myślałam, że po obronach będę miała więcej czasu, a tu tak nas zasypali projektami, że ledwo mam czas popracować nad rozdziałem, nie mówiąc o innych przyjemnościach blogowych: to jest komentowanie waszej wspaniałej pracy i dodawanie nowinek u siebie.
      Dziękuję bardzo ;)
      Na razie nie planuję wprowadzać chłopaka dla Lily ;P A trójkąt właściwie jest: Marlena ;P
      No Potter chciał mu utrzeć nosa mówiąc o Voldemorcie, gdyby miał trochę więcej rozsądku pewnie trzymałby język za zębami, ale wszyscy wiemy jaki on jest ;P
      Nawet już zerknęłam na niego ze dwa razy ;P Jak się trochę ogarnę to pewnie pojawię się również z komentarzem ;)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Świetny rozdział. Jak zawsze, dużo się dzieje. Masz u mnie ogromnego plusa za takie długaśne rozdziały ;) Genialnie piszesz i czytanie tego opowiadania to czysta przyjemność.
    Już nie mogę doczekać się następnego rozdziału.

    Życzę weny i pozdrawiam.
    Rosa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!
      Dzięki wielkie za komentarz ;) Staram się jak mogę ;P Nowy rozdział pojawi się w niedzielę ;)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  5. Hej,
    Huncwoci zawsze coś wymyślą, chociaż trochę trudno było mi uwierzyć w to, że przez otwarcie okien zasypało sale aż po sufit. Ciężko to sobie wyobrazić, ale nieważne :)
    I jeszcze im się to upiekło. Wszystko im chyba uchodzi na sucho, np. James rzucający w Snapea śnieżką z myszą. Błee. Dobrze, że Lily tego nie widziała, bo mogłoby się to źle skończyć. Ogólnie to było urocze, jak Potter na nią wpadł i tak dalej. Aww, uwielbiam ich ♡♡♡
    A potem Hogsmeade i Pub pod Trzema Miotłami. Ślizgoni jak zwykle proszą się o kłopoty. Wkurzyli mnie tymi swoimi głupimi prowokacjami. I jeszcze Jamesowi się za to dostało.
    Haha, rozbawił mnie podchmielony Slughorn :D
    Widać już w tym rozdziale świąteczną atmosferę, więc czekam na następny :)
    Pozdrawiam gorąco i mam nadzieję, że niczego nie pominęłam.
    Weny!
    Optimist

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej ;) Śnieżne kwestie rozjaśniałam już gdzieś w komentarzu wyżej ;P
      No bójka im się nie upiekła ;P Na szczęście ślizgonom też ;)
      Tak, natychmiast widzę Slughorna podpitego u Hagrida w którejś z części Harrego Pottera ;P
      Dziękuję za wszystkie miłe słowa i pozdrawiam ;)

      Usuń
  6. Widać Jamesowi coraz bardziej podoba się Lily xD

    OdpowiedzUsuń