niedziela, 24 lipca 2016

13 Rozdział 'Latające Sanie, Ognista Lemoniada i Mokre Fajerwerki'

          Bekon był dziś wyjątkowo chrupiący, taki jaki Łapa lubił najbardziej. Sięgnął po kolejny kawałek, bez skrupułów stawiając sobie cały talerz tego smakołyku przed sobą.
          - Chyba skrzaty się wkurzyły, spaliły cały bekon - mruknął zaspany James uśmiechając się pod nosem kątem ust i nalewając sobie gorącego kakao.
          - Jak wkurzone robią najlepszy bekon na świecie to będę okradał im spiżarnię codziennie - odparł Black oblizując sobie palce z szerokim uśmiechem.
          Dziś wieczorem miała odbyć się największa impreza jaką widział Hogwart. Był bowiem Sylwester. Na tę uroczystość huncwoci przez pół nocy wynosili ze spiżarni szkoły najlepsze smakołyki chomikując je w pokoju wspólnym gryfonów.
          Potter wyciągnął z kieszeni pomięty plan terenu Hogwartu ze szczegółowym rozmieszczeniem fajerwerków. Widząc kątem oka śliniącego się i rozmarzonego Blacka wpatrującego się w jakiś konkretny punkt westchnął ciężko i odłożył nadgryzionego tosta na talerz. Bez skrępowania zajrzał sobie przez ramie i z lekko poirytowaną miną odwrócił się z powrotem.
          - Serio? Zadziwiające, że akurat z Bones ci tak odbija… Jak Remus o tym usłyszy… - nałożył sobie porządną łyżkę powideł śliwkowych na tost i wrócił do jedzenia – Chociaż mam pewną teorię. To przez chwilowy niedobór dziewczyn w Hogwarcie. Jak dziś zjedzie się ten cały babilon z powrotem to wszystko wróci do normy.
          - Bez szans – odparł Syriusz ciągle lampiąc się na Amelię – Zakochałem się.
          James prychnął kręcąc głową, tyle razy słyszał to z ust Łapy…
          - Prychaj sobie ile wlezie. Mi chcesz doradzać, a sam w gównie po uszy siedzisz – dodał Syriusz zerkając pospiesznie w stronę przyjaciela. Był ciekaw jego reakcji. Już dawno chciał poruszyć temat Marleny, Potter jednak unikał tych rejonów rozmowy jak prac domowych z Historii Magii.
          - W jakim gównie, nie wiem o czym mówisz. Miłość to dla ciebie gówno? Związek? Właśnie w to chcesz się wpakować – stwierdził James mówiąc pospiesznie i bez większego namysłu, nałożył sobie kolejną porcję tostów i powideł, zgrabnie unikając wzroku Blacka.
          - Miłość? – Łapa prychnął śmiechem – Wkręcać możesz Marlenę, ale nie mnie – uniósł dumnie głowę – Wiesz, ja do niej nic nie mam, fajna dziewczyna, tylko… Kto inny siedzi ci w głowie, a już na pewno w serduchu, o ile w ogóle takie masz.
          Zapanowała długa chwila milczenia. James przeżuwał tost z miną pozbawioną jakichkolwiek emocji, ze wzrokiem wbitym w powidła spływające powoli z łyżeczki na stół. Syriusz natomiast wpatrywał się z wielkim skupieniem w przyjaciela analizując każde jego drgnięcie i wyczytując w ten sposób wszystko czego chciał się dowiedzieć. Odłożył chrupiący kawałek bekonu z powrotem na talerz i wsparł łokcie na stole.
          - James, bo ja się serio zaczynam o ciebie martwić. Wiem, że ostatnio było do dupy i za wszelką cenę chcesz pokazać wszystkim, a przede wszystkich chyba sobie, że jest już dobrze i wszystko jest jak dawniej, ale kurczę… Masz mnie, Remusa, Petera, po co ci jakiś wyimaginowany związek? Jak potrzebujesz kogoś do przytulania na pocieszenie to chodź tu do mnie! – rozłożył ręce i wyciągnął się przez stół wywracając przy okazji talerz z babeczkami – No chyba, że chodzi o całusy, to już nie u mnie, ale myślę że Peter by na to poszedł, jak nie to zostaje ci miotła. Poza tym stary, sorry, ale naprawdę tak łatwo poddajesz się z Lily? Raz dała ci kosza i już zwijasz chorągwie i uciekasz do innej żeby przypadkiem nikt nie zauważył że ci zależało i nie pykło? To nie James którego znam ja – na koniec swojego wywodu zagryzł boczkiem z porządnym mlaśnięciem i rozparł się dumny na ławce.
          James westchnął i odsunął od siebie talerz. Apetyt zwiał mu razem z babeczką która strącona z talerza przez Syriusza sturlała się na podłogę. Poprawił sobie okulary na nosie zastanawiając się co powinien odpowiedzieć. Wiedział, że Black miał rację. Z Marleną było mu dobrze, ale jeżeli miał już coś, cokolwiek, do niej czuć, była to tylko i wyłącznie przyjaźń. Wspierała go w trudnym dla niego czasie, rozweselała go, miała równie nierówno pod sufitem co on i świetnie całowała, ale rzeczywiście jego myśli ciągle wracały do Rudej. To do niej uciekał mu znudzony wzrok na lekcjach, to przy niej napinał się jak struna i robił z siebie idiotę tylko po to żeby na niego spojrzała, to jej szukał na trybunach podczas meczu i to ona śniła mu się najczęściej, a jej śmiech, chociażby z oddali zawsze wyginał i jego usta do góry.
          - Nigdy nie powiedziałem, że zrezygnowałem z Lily – stwierdził w końcu, gdy cisza pomiędzy nimi była już tak ciężka, że oczy Blacka wyczekujące reakcji przyjaciela prawie wyszły z orbit – Po prostu wiesz… Będąc w związku z Marleną chciałem jej pokazać jakim to mogę być super chłopakiem, no i oczywiście chciałem wywołać w niej zazdrość, żeby zdała sobie sprawę co przeleciało jej koło nosa. Zobaczysz, jak rozstanę się z Marleną to Lily wpadnie w me rozpostarte ramiona bez chwili zawahania – odparł w końcu zmyślając na bieżąco, aż był zaskoczony jak sensownie to brzmiało.
          Black zmarszczył brwi i splótł ręce na piersi. Przez chwilę zastanawiał się w skupieniu, aż w końcu jego usta wygięły się w pełnym podziwu uśmiechu.
          - Genialne!
* * *
          Droga do chatki Hagrida była porządnie wydeptana przez samego gajowego, ale zaspy dookoła niej momentami sięgały huncwotom po czubki głów. Większość czarodziejów poruszała się na zewnątrz na miotłach bo przedarcie się przez nawały śniegu jakie ciągle powiększały się nocami było nader męczące, a czasami wręcz niemożliwe.
          - Och, Amelia, jak tam kociaki? – spytał jakże rzewnie zainteresowany Black posyłając jej przy okazji jeden ze swych zawadiackich uśmiechów.
          - Ślepia już pootwierały – odpowiedział za nią uradowany Hagrid – Wchodźta do chatki, dopiero co wodę nastawiłem.
          - Może innym razem – James złapał Blacka za ramię widząc jak ten na widok krukonki całkowicie zapomniał o tym po co tu właściwie przyszli i na propozycję gajowego ruszył do środka – Mamy sprawę, czy moglibyśmy pożyczyć jedne z tych sani co ostatnio woziły uczniów do Hogsmeade? Wiesz, Sylwester, duża impreza, zakupy i te sprawy – James uśmiechnął się szeroko.
          - Och… Myślę… A czemu nie. Tylko uważajta mi na nie i odstawta na miejsce, do szopy, zaraz po zakupach. Tylko wieta, to już wiekowe sanie, czasami trzeba do nich trochu cierpliwości, powtórzyć zaklęcie czy coś…
          Po krótkiej instrukcji jak uruchomić takie cudeńko (a żeby to zrobić trzeba było stuknąć w nie różdżką trzy razy i powiedzieć gdzie mają się udać) chłopcy ruszyli do Hogsmeade, wprost do sklepu Zonka. Tam rzucili na ladę sakiewkę z pieniędzmi żądając wszystkich fajerwerków jakie były na stanie. Po krótkich negocjacjach sanie zostały napełnione po brzegi.
          - Tylko pamiętajcie, wszystkie są zaczarowane tak żeby równo o dwunastej w nocy wystrzelić. Żebym przypadkiem nie usłyszał później, że któremuś rękę urwało, albo, że ktoś Hogwart wysadził, bo powiem, że okradliście mi magazyn, zrozumiano?
          James wyprostował się jak struna i położył sobie dłoń na sercu przyrzekając na honor, że wszystko będzie w jak najlepszym porządku. Sprzedawca tylko potrząsnął sakiewką i puścił im oko wracając do sklepu.
          - Dobrej zabawy – rzucił jeszcze przez ramię nim zniknął.
          Huncwoci zabrali się za rozstawianie fajerwerek po całym terytorium Hogwartu, wszystko dokładnie z planem narysowanym przez Jamesa, który to rozszyfrować potrafił tylko on sam. Syriusz zaufał mu w stu procentach. Potter był dobry w taktyce. Od kiedy został kapitanem drużyny Qudditcha, Black przywykł, że widzi przyjaciela zdumiewająco często nad pergaminem, bazgrzącego piórem jakieś zdumiewające gryzmoły. Przydałoby mu się trochę talentu rysowniczego Petera, może wtedy to co wymyślał James byłoby dla wszystkich jaśniejsze. Na treningach kończyło się na tym, że nikt nie patrzył na obwieszoną rysunkami tablicę, a wszystkie oczy skierowane były na samego kapitana który wręcz pokazując wszystko namacalnie, latając po całej szatni na miotle, tłumaczył wszystkim o co mu właściwie chodziło.
          - Dobra… - Rogacz podrapał się po brodzie z konsternacją – Zostało nam trochę nadprogramowych fajerwerek, proponuję zagęścić rozstawienie przy jeziorze.
          - Tak jest, kapitanie – Syriusz rozsiadł się na saniach i stuknął trzykrotnie różdżką w poręcz – Jezioro!
          Sunęli w milczeniu, trochę poirytowani prędkością z jaką poruszały się sanie. Black ziewnął przeciągle wspierając głowę na dłoni.
          - Kiedyś kupię sobie motocykl… I na pewno nie będzie się tak wlekł jak ta kupa drewna…
          - Może dałoby się… Trochę przyspieszyć?
          - Przyspieszyć mówisz… - Syriusz zakręcił różdżką między palcami kilkukrotnie i po chwili zastanowienia stuknął nią w sanie – Szybciej!
          Sanie jednak nawet nie drgnęły, sunęły dalej swym żółwim tempem pokonując kolejne zaspy.
          - Nic z tego… Pędź jak błyskawica! – stuknął kolejny raz – Eh… Możemy tak zgadywać w nieskończoność, trzeba się było Hagrida za…
          Sanie szarpnęły raz, a następnie zerwały się jak głupie i z prędkością najnowszego Nimbusa zaczęły pruć przez błonia, zostawiając za sobą tumany wzburzonego śniegu i wrzask chłopaków, którzy ledwo co się na nich trzymali.
          - Stop! Zatrzymać się! – krzyczał Black stukając różdżką – Nie działają! – w pewnym momencie, gdy sanie przebiły się przez ogromną zaspę obaj zamilkli. I owszem, była to cisza przed burzą, ogromną burzą.
          Nie mieli chwili żeby się zastanowić, wszystko działo się zbyt szybko. Sanie wjechały z przerażającą prędkością na klif nad jeziorem i z ogromnym impetem wystrzeliły w powietrze wprost na zasypane, zamarznięte jezioro. Mogłoby się wydawać, że przy uderzeniu w taflę lodu rozsypią się one w kawałeczki, tak więc huncwoci wyskoczyli z nich w trakcie lotu, licząc że będzie to mniej bolesne rozwiązanie. Sanie jednak ani myślały się rozbijać, zamiast tego przetorowały sobie drogę roztrzaskując lód i znikając w mgnieniu oka pod wodą. Zaspy sprawiły, że gryfoni nie zamienili się w krwawą miazgę, a tylko z impetem przywitali się z jeziorem. Przebity lód zaczął jednak pękać, a do brzegu wcale nie było tak blisko. Syriusz przemienił się w psa i chwytając przyjaciela za kaptur pociągnął go po lodzie który zaczął się pod nimi załamywać. Była to chyba najdłuższa droga w całym ich życiu. Brzeg wydawał się oddalać zamiast przybliżać, a trzask pękającego lodu wypełniał im głowy. I chociaż pomiędzy śniegiem, a śniegiem różnicy nie było, gdy tylko dotarli na brzeg, ucałowali go jakby była to ziemia obiecana za którą tak bardzo tęsknili.
          - Nie powiemy nic Hagridowi, co nie? – wysapał Łapa przyglądając się jak kolejne kry, pod ciężarem śniegu, znikają pod wodą.
* * *
          Emm trzymała w dłoniach zaproszenie na Sylwester huncwotów do Hogwartu i z wielkim trudem powstrzymywała się by nie zerknąć do niego jeszcze raz. Pluło ono za każdym razem ogromnymi ilościami brokatu, więc jej pokój cały był już usiany tymi drobinkami.
          To dziś! W końcu! Wyczekiwała tego wieczoru od chwili gdy tylko ich przedział został zasypany zaproszeniami. Na gwiazdkę dostała piękną granatową sukienkę z cekinami, która właśnie leżała na jej łóżku gotowa na tą wyjątkową okazję. Przy niej maska nad której zrobieniem spędziła trzy długie wieczory, bowiem huncwoci zażyczyli sobie by każdy jakąś posiadał, miało być bardziej tajemniczo i magicznie.
          Padła na wielki fotel stojący zaraz przy dużym oknie, z którego miała widok na rozświetlony ogródek sąsiadów i z ciężkim sercem odłożyła zaproszenie. Zamiast niego sięgnęła jednak po zdjęcie z Hogwartu, które razem z gryfonami ze swojego rocznika zrobili na zakończenie czwartej klasy. Jej wzrok utkwił w rozczochranych ciemnych włosach i w szelmowskim uśmiechu. Patrząc na niego słyszała jego śmiech, ten sam który rozbrzmiał w trakcie robienia zdjęcia. Uśmiechnęła się szeroko i przytuliła zdjęcie do piersi, rozmarzona zamykając oczy.
* * *
          Filch gładził głowę swojej kotki i mlaskał pod nosem ciche przekleństwa. Spoglądał przez okno na dziedziniec gdzie po popołudniowym pociągu zaczęli schodzić się uczniowie.
          - Przeklęci huncwoci…
          Nie dość, że musiał użerać się z nimi przez całe święta to jeszcze umyślili sobie naspraszać te wszystkie rozpieszczone bachory na Sylwestra! Nieposkromiony spokój świąt i nieskazitelną biel puchu pokrywającego błonia zburzyły dwie wielkie kupy w postaci Blacka i Pottera! Nawet zimę potrafili zepsuć! Jakby sama ich obecność nie była już wystarczająco odrażająca! Na dodatek zjeździli całą okolicę zamku saniami i wszędzie powtykali te sztuczne ognie od, tfu, Zonka! Najchętniej to te fajerwerki powsadzałby im w tyłki! Rozpuszczone bachory! A co się stało z jeziorem? Pewnie ci przeklęci srunfoci testowali sztuczne ognie strzelając w nie z klifu! To tam doprowadziły go ślady. A może używali zakazanych zaklęć?! Och, jaka szkoda, że ich nie przyłapał na gorącym uczynku! Za coś takiego Dumbledore z pewnością pozwoliłby mu powiesić ich za kostki w lochach na całą noc Sylwestrową!
          I jeszcze ten głupi Hagrid… Pożyczył im sanie! Szkolne sanie! A teraz nigdzie ich nie ma! O tak, Filch sprawdził każdy zakamarek… Był pewny, że huncwoci coś knuli… Ale on obróci te ich niecne plany w niwecz!  Przyłapie ich na gorącym uczynku, a wtedy…
          Pani Norris wrzasnęła i zjeżyła sierść wyrywając Filcha z jego marzycielskiego świata.
          - Wybacz kochaniutka… Wyobrażałem sobie jak wykręcam im karki – podrapał ją za uchem i westchnął ciężko.
          Zszedł na dół i natychmiast zaczął marudzić. Śnieg… Wszędzie śnieg! Cała posadzka zaniesiona przez te niewychowane dzieciaki!
          - Buty! – wrzasnął na nowo wchodzących – Wytrzepywać buty na dworze! Wy tam! Wracać się na zewnątrz!
          Pani Norris wdrapała mu się na ramię i zajęła na nim wygodne miejsce oplatając szyję Filcha ogonem. Było jej tam zdecydowanie wygodniej i cieplej niż na zamarzniętej posadzce pełnej śniegu. Rozsiadła się zadowolona i zaczęła mruczeć. Wiedziała, że jej pan chociaż wściekły i zrzędliwy, w końcu był w swoim żywiole i robił to co lubił najbardziej.
* * *
          Ponieważ na Sylwestra zaproszeni byli również krukoni i puchoni (no raczej nikt nie spodziewał się obecności ślizgonów) impreza miała odbyć się w wieży astronomicznej, skąd rozpościerał się również idealny widok na pokaz fajerwerek.
          Huncwoci rozstawili na stołach jedzenie, które wcześniej zakosili z kuchni, co zdenerwowane skrzaty skwitowały nerwowym zerkaniem zza winkla, kremowe piwo oraz ognistą whisky, której zmienili kolor na zielony i przykleili nalepki radośnie głoszące iż jest to jedynie jabłkowa lemoniada.
Cała wieża przystrojona była w kolorowe serpentyny, po części cukrowe, balony i najdziwniejsze maski jakie huncwoci zdołali zdobyć, chociażby u Zonka. Wszystko było ubżdżone brokatem z plujących zaproszeń huncwotów co by zachować jednolitość, a pomiędzy dwoma wyjściami na okalający wieżę balkon ustawiony był ogromny, stary gramofon który znaleźli w jednej z opuszczonych sal.
          - Turniej trójmagiczny? – spytał zaciekawiony Black, gdy McGonagal zaczęła im opowiadać, że tego gramofonu używano w trakcie Bali Bożonarodzeniowych przy okazji tychże turniejów.
          - Otóż pierwszy turniej odbył się jakieś siedemset lat temu, jako przyjacielskie współzawodnictwo trzech największych w Europie szkół magii i czarodziejstwa: Hogwartu, Beauxbatons i Durmstrangu. Każda szkoła wybierała swojego reprezentanta, a owych trzech reprezentantów rywalizowało między sobą w trzech magicznych zadaniach. Turniej odbywał się co pięć lat, po kolei w każdej szkole, i w powszechnej opinii był znakomitą˛ okazją do zadzierzgnięcia trwałych więzi między młodymi czarownicami i czarodziejami różnych narodowości. Niestety, ofiar śmiertelnych było tyle, że w końcu zaprzestano organizować turnieje.*
          - Powinni go reaktywować – stwierdził James, gdy już razem ze wszystkimi huncwotami szykowali się do balu w swoim pokoju.
          - Quidditch też jest niebezpieczny i jakoś nikt go nie wycofał…
          - Peter, wypluj te słowa!
          - Wyobraźcie sobie ile sławy i chwały nas omija – zaczął swój wywód Black – Żadna dziewczyna by mi się nie oparła gdybym wygrał! Nie mówię, żeby któraś mi się opierała, ale…
          - Łapa zakochał się w Ameli Bones – wtrącił James widząc zmieszanie przyjaciela.
          - Tej Ameli Bones? – zdziwił się Remus.
          - Tej samej! Została na święta w Hogwarcie, okociła się jej kotka u Hagrida i jak Syriusz kotów nienawidzi tak teraz biega do nich po trzy razy dziennie!
          Tylko Łapa nie śmiał się w tej chwili więc postanowił przerwać to pełne braku poszanowania zachowanie chłopaków.
          - A James zrywa dziś z Marleną!
          - Co robi? – zakrztusił się Lupin.
          - Nie powiedziałem, że dziś! – zaparł się Potter czując nieprzyjemny ucisk w żołądku.
          - Będzie walczył o Rudą – Black triumfalnie rozsiadł się na łóżku mierząc Rogacza zwycięskim spojrzeniem.
          - Lily? Przecież wy się ciągle kłócicie – tylko Peter był zdziwiony.
          - Kto się czubi ten się lubi.
          - Oj daj spokój Łapa – James się zniecierpliwił – Proponuję napić się i wychodzić, stroicie się dłużej niż dziewczyny – przerwał wyciągając z pod łóżka lemoniadę.
* * *
          Dziewczyny okupowały właśnie tacę z ptysiami, jednym z nielicznych dań, które w ogóle pasowały do okoliczności. Tosty? Kanapki z twarożkiem? Pasta jajeczna?
          - Wyjątkowo śniadaniowe to menu… - Mary rozejrzała się po stole i sięgnęła po kolejnego ptysia stwierdzając, że trzeba korzystać póki jeszcze się nie rozeszły.
          - Bo impreza będzie do białego rana! – wtrąciła pełna entuzjazmu Dorcas i z zaciekawieniem podeszła do jednej z masek, które porozwieszali huncwoci. Gdy tylko do niej się zbliżyła, wystrzelił z niej ogromny zielony jęzor i obślinił jej pół policzka nim zdarzyła odskoczyć.
          - Tfu! Obrzydlistwo! – zjeżyła się przy akompaniamencie śmiechu dziewczyn, gwaru imprezy i głośnej muzyki z gramofonu – A ja się zastanawiałam skąd je wytrzasnęli!
          - Od Zonka! – odpowiedziały zgodnie chórem.
          - Lily, prześliczny masz ten wisiorek, od rodziców na święta? – stwierdziła po chwili Emm.           Evans automatycznie sięgnęła do szyi oplatając palce cienkim srebrnym łańcuszkiem ze srebrną zawieszką w kształcie rozkwitniętej lilii.
          - Och… Nie, to od Pottera – odparła sięgając pospiesznie po kolejnego ptysia.
          - Od Jamesa? – wypaliła odrobinę za głośno Emmelina.
          Tak samo zdezorientowana była Lily gdy otwierała paczkę. Właściwie to nie znalazła od razu łańcuszka, a Złoty Znicz, który po jej dotknięciu otworzył się ukazując to srebrne cudo które miała właśnie na szyi. Nie miała pojęcia jakim cudem udało się zdobyć nietknięty Znicz Jamesowi i jak ‘spakował’ w nim wisiorek. Dziwnym trafem w paczce znajdowały się również jej ulubione czekoladki z Miodowego Królestwa. Jej ulubione! To musiał być przypadek, skąd Potter miały wiedzieć… Spodziewała się czegoś w stylu rudych, gryzących skarpet, czekoladek podwajających piegi, zakładki do książki, która gdy się nie patrzyło przeskakiwała pomiędzy inne strony albo chociażby niepozornie wyglądającego atramentu, który jak się później okazywało znikał po kilku godzinach z pergaminu przez co Lily w pierwszej klasie dostała nawet trolla z Historii Magii, gdy, jak stwierdził profesor Binns, oddała pustą kartkę z testem. Takie oto prezenty dostawała od Jamesa i takiego spodziewała się w tym roku. Obawiając się, że wisiorek coś jej wywinie, założyła go zaraz po świętach, by przekonać się o tym jeszcze w domu. Do tej pory nie wydarzyło się jednak nic nadzwyczajnego. Opowiedziała o tym wszystkim pokrótce swoim przyjaciółkom, czerwieniąc się przy tym bardziej niż krwistoczerwona szminka Mary.
          - O cholercia… A podobno Marlena dostała od niego ramkę na zdjęcia w której wszystkim osobom na fotografiach pojawiają się wąsy…
          Lily nagle zamarła. Wytrzeszczyła oczy i złapała się za głowę.
          - Na Merlina! – zapiszczała – A jak to pomyłka?! – pochyliła się jeszcze bardziej w stronę dziewczyn, krzycząc szeptem, o ile w ogóle jest to możliwe – Jak mój prezent to prezent Marleny, a Marleny…
          - Daj spokój! Dałby wisiorek w kształcie lilii Marlenie? Lilia dla Lily, to bajecznie proste i pewne… – odparła Mary, chociaż nie mogła ukryć nutki niepewności w głosie.
          - Muszę go natychmiast zdjąć! – sięgnęła pospiesznie do zapięcia, jednak ani drgnęło – Zacięło się! Dorcas pomóż!
          - Idą! – pisnęła Emm – James idzie!
          Lily pociągnęła Dorcas za rękę i skryły się na balkonie. Meadowes zaczęła majstrować przy szyi Evans, jednak zapięcia ani myślało puścić, jak zaczarowane…
          - Nic z tego… Ktoś przy tym majstrował…
          - Na Merlina! Wiedziałam, że Potter musi zawsze dodać swoje trzy knuty! Spróbuj różdżką!
          - Nie zdejmowałaś go? – zdziwiła się Emm, trzęsąc się z zimna i emocji. Obserwowała zaklęciowe zmagania przyjaciółki, jednak żadna próba nie przyniosła oczekiwanego rezultatu.
          - Nie przyszło mi to do głowy…
          - Tu jesteście! – Syriusz wpadł na balkon przyprawiając wszystkie cztery gryfonki o zawał serca. Na twarzy miał maskę w kształcie czarnego, psiego pyska. Za nim wszedł James, z prostą, ciemną maską na okularach, na czole jednak nie dało się nie zauważyć wielkiego guza którego nabił mu Czerwony Kapturek. Po wszystkich barwach tęczy, jakie przybierał podczas tych kilku dni, dziś był intensywnie fioletowy.
          - A tobie co się znowu stało? – Dorcas nie powstrzymała się przed obmacaniem guza na jego głowie z nadzwyczajnie dużym zainteresowaniem.
          - Broniłem Hogwartu przed atakiem olbrzymów, gdyby nie ja…
          Meadowes przerwała mu parsknięciem. Podpierała się pod boki dalej przyglądając się głowie Pottera, chociaż teraz zależało jej już tylko na tym by przesłonić mu widok na Lily.
          - Hah! A zauważyłyście? – ożywił się Black – Ja, Łapa, więc mam maskę psa, pies ma łapy, czaicie? A James to Rogacz, więc urósł mu róg – zaśmiał się, na co zawtórowały mu dziewczyny, przedłużając salwę śmiechu ile tylko się dało. Evans próbowała skryć jakoś łańcuszek w burzy rudych włosów, ale chyba jedynym sposobem na skuteczne ukrycie go byłoby włożenie golfa. Gdy śmiechy powoli ustały, a atmosfera zaczęła gęstnieć z niezręczności, to Mary przejęła inicjatywę.
          - Straszny ziąb, James, przyniesiesz nam coś na rozgrzanie?
          - Jasne – i bez chwili wahania zniknął za drzwiami.
          - Właśnie, co wy tak bez płaszczy… - zaczął Black, ale Mcdonald natychmiast przystawiła mu uciszający palec do ust.
          - Jaki prezent dał James Lily?
          Syriusz zmarszczył brwi ze zdziwieniem, przeskakując swoim spojrzeniem z Mary na Rudą i z powrotem.
          - Mnie się pytasz? Przecież Evans jest tutaj…
          - Głuptasie! Czy Potter dał jej wisiorek? Ten wisiorek? – przyciągnęła do siebie Lily, z pomiędzy której loków wysunęła się srebrna lilia.
          Black zaśmiał się nagle rozumiejąc.
          - Nie możecie go zdjąć, co? Postarał się skubany, co nie?
          Evans naprężyła się jak struna.
          - Czyli… On był dla mnie?
          - No a dla kogo?
          Nie doczekał się odpowiedzi, bo w drzwiach balkonowych znowu pojawił się Potter. Przyniósł koc, lemoniadę i kompot.
          - Lemoniada i kompot? – Dorcas nie kryła zdziwienia – I to ma nas rozgrzać? Nawet ciepłą herbatką bym nie pogardziła…
          - Nie marudź tylko pij.
* * *
          Wystarczyło jedno spojrzenie na gramofon by przypomniał sobie o Turnieju Trójmagicznym. Co takiego powiedział wcześniej? Żadna dziewczyna by mu się wtedy nie oparła? Zdecydowanie nie potrzebował do tego chwały zwycięstwa, wszystkie panny lgnęły do niego i bez tego. Obracał właśnie na parkiecie brunetki, szatynki, blondynki... Aż mieniło mu się w oczach od tych wszystkich spojrzeń i uśmiechów. Wypatrywał jednak ciągle tych jednych oczu, które chciał dziś zobaczyć. Oczu Amelii Bones. Zabawa trwała już w najlepsze, a jej ciągle nie było... Za którą maską się ukryłaś? Zadawał sobie to pytanie raz po raz, jednak wiedział, że poznałby ją przecież nawet jakby założyła sobie wiadro na głowę!
          Poirytowany jej nieobecnością zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem z nim i z Potterem oby wszystko jest w porządku... Najpierw Lily daje kosza Jamesowi, teraz...
          I wtedy ją zobaczył. Ubrała się w trochę dziwną sukienkę z golfem, a minę miała jakby szła na ścięcie. Syriusz nie mógł ukryć, że był trochę zawiedziony. Cały ten czas wyobrażał sobie, że Amelia przyjdzie na ten bal przemieniona jak Kopciuszek, albo brzydkie kaczątko przetransformowane w łabędzia... Chyba liczył trochę, że z nieśmiałej, zamkniętej w swoim świecie kujonki zamieni ją przy swoim boku w duszę towarzystwa, tymczasem wyglądała jakby miała co najmniej ochotę transmutować się w krzesło, albo najzwyczajniej zapaść się pod ziemię. To był świat w którym on czuł się najlepiej, chciał by i jej się on spodobał. Musiał się jej spodobać.
          - Amelia! - wyrwał się z parkietu i w paru susach był już przy niej - Już myślałem, że nie przyjdziesz! - rzucił co skwitowała tylko nieśmiałym uśmiechem - Zatańczysz?
          - Och, nie, nie... Nie lubię tańczyć - odrzuciła kilka niesfornych kosmyków do tyłu. Właściwie to po prostu nigdy nie tańczyła, nie miała pojęcia czy to lubi czy nie, nie chciała się zbłaźnić, nie przy Syriuszu.
          - Oł... Cóż, może później dasz się namówić - posłał jej trochę wymuszony, szelmowski uśmiech - To może coś się napijemy?
          - Chętnie - odparła, chociaż też z lekkim zawahaniem.
          Black sięgnął po piwo kremowe, jednak po chwili niepewności jego ręka chwyciła lemoniadę. Bones przejęła od niego butelkę i przyłożyła do ust. Czuła się wystarczająco skrępowana, wszystkie dziewczyny na nią zerkały, nie przywykła do bycia w centrum zainteresowania, a bycie w towarzystwie Syriusza niestety nie dawało jej komfortu bycia poza tą sferą. Przechyliła butelkę mając ochotę się w niej schować i pociągnęła łyk który natychmiast zrobił w tył zwrot. Zapluła Syriusza całą zawartością swych ust, a jakby tego było mało upuściła 'lemoniadę' trafiając prosto w stopę Blacka.
* * *
          Jak nie ciężko było się domyśleć, na Sylwestra w Hogwarcie przybyły tłumy. James za wszelką cenę starał się to wykorzystywać, stawiając sobie za cel by wszędzie było go pełno. Właściwie to powód takiego zachowania był jeden. Marlena. Nie mógł zaprzeczyć, że wyglądała dziś pięknie, bo by skłamał. Miała czarną koronkową sukienkę, a do tego taką samą, maskę na oczy, którą zalotnie przytrzymywała sobie przy twarzy, raz po raz odsłaniając długie rzęsy okalające jej niesamowicie piękne oczy. Pachniała dziś intensywnie wiatrem, o ile można w ogóle nim pachnieć, ale z niczym innym nie mógł sobie skojarzyć jej zapachu James. Ciągle posyłała mu ciepłe uśmiechy i śmiała się z jego nawet najbardziej kiczowatego żartu. Szukał w głowie jakiegokolwiek pretekstu, jakiejś jej wady, punktu zaczepienia na którym mógłby oprzeć argumenty dlaczego nie może z nią być. Pojawiała mu się tylko jedna odpowiedź: bo nie jest Lily Evans.
          Miał do siebie pretensje, że w ogóle dał się w to wplątać. Marlena była naprawdę świetną dziewczyną, coś ich łączyło i chociaż nie była to miłość, przynajmniej z jego strony, nie chciał jej ranić. Powinien postawić sprawę jasno już na samym początku, albo najzwyczajniej nie angażować się jak to miał w zwyczaju robić do tej pory. Teraz cała ta sytuacja była po prostu do chrzanu, a on koniecznie musiał jakoś z niej wybrnąć…
          - James… - z rozmyślań wyrwał go powód całego tego zamieszania, Lily Evans.
          - Hę? – burknął coś nieudolnie. Właśnie… Tego mu brakowało przy Marlenie. Nagłego ogłupienia na jej widok.
          - Nie mięliśmy okazji porozmawiać na osobności, a wiesz… Mam pewien mały problem…
          - Och, wisiorek… - uśmiechnął się od ucha do ucha – Ładnie ci w nim.
          - James – kontynuowała lekko wkurzonym tonem zaplatając sobie ręce na piersi – Naprawdę doceniam twój gest… Mogłoby się wydawać, że po tym jak ostatnio darliśmy ze sobą koty nie zasłużyłam sobie na prezent od ciebie, ale czuję, że ma to głębszy podtekst… Chcesz mnie w ten sposób ukarać, tak? A może nawet udusić bo tak mnie nienawidzisz?
          - Udusić? – obruszył się – Bo cię nienawidzę?
          - No, Potter! A jakbym nim gdzieś zaczepiła?! Zawiesiła się na nim?! Przecież tego nie da się zdjąć! – szarpnęła za łańcuszek z czystym przerażeniem w oczach.
          - Lily, daj spokój – zaśmiał się – Zerwałby się, to całkowicie nieszkodliwa magia. Chyba nie myślisz, że mógłbym ci dać coś takiego…
          - A kto cię tam wie! – tym razem to ona się obruszyła – A może ja wcale nie chcę nosić wisiorka od ciebie? Masz go odczarować – dodała dobitnie.
          - Nie podoba ci się? – James obdarzył ją najsmutniejszym spojrzeniem jakie był w stanie z siebie wykrzesać.
          - To nie ma w tej chwili żadnego znaczenia!
          - Lily – na jego twarz powróciła pewna siebie mina – Jesteś najmądrzejszą czarownicą jaką znam, jestem pewny, że sama poradzisz sobie z tym zaklęciem – odparł, poklepał ją nieporadnie po ramieniu i wyminął ją ładując się niechcący wprost w ramiona Marleny.
          - Chodź – szepnęła mu do ucha i pociągnęła go na balkon gdzie powoli zbierali się wszyscy uczniowie. Zbliżała się godzina dwunasta, a co za tym idzie Nowy Rok i pokaz fajerwerków. Zerknął pospiesznie na zegarek nie wierząc, że ten czas minął tak szybko. Następnie jego spojrzenie skierowało się na Evans, taksującą go spojrzeniem swoich hipnotyzujących zielonych oczu. Nie było to wściekłe spojrzenie, ale z pewnością też nie takie jakie chciałby zobaczyć u niej witając Nowy Rok. Wpatrując się w nią nie usłyszał nawet odliczania i pierwszych wystrzałów fajerwerek. Gapił się tak obserwując cały ten pokaz w odbiciu jej oczu, chociaż ona już dawno odwróciła swoje spojrzenie kierując je w niebo. Istna salwa kolorowych świateł układających się w przeróżne obrazy.
          - James! – dopiero za trzecim razem dotarł do niego krzyk Marleny – Szczęśliwego Nowego Roku! – uśmiechnęła się smutno – Oby był lepszy od tego! A następny, żebyś mógł przywitać z kimś, na kim naprawdę ci zależy – dodała kiwnięciem głowy wskazując na Evans i składając na jego policzku ostatni pocałunek.
          - Co… - zaczął, ale nim zdążył zastanowić się nad tym co przed chwilą się stało do jego uszu doszedł potężny wybuch znad jeziora. Jego tafla zaświeciła się różnymi kolorami, po czym rozległ się kolejny huk, a za nim kolejny wysadzający lód na jeziorze w powietrze. Wielki krater wystrzelił jak uśpiony wulkan wypluwając z wnętrza hektolitry wody, kolorowe ognie oraz kawałki lodu i sani. 'Bryza' dotarła nawet do wieży astronomicznej, a światła fajerwerek odbijając się w niesionych z falą uderzenia kroplach stworzyły stokroć lepszy pokaz iluminacji niż całe widowisko do tej pory.
          - Ups? – odparł Rogacz na zaskoczone i przerażone spojrzenia utkwione w jego osobie i Syriusza.

*Dumbledore o Turnieju Trójmagicznym ‘Harry Potter i Czara Ognia’

5 komentarzy:

  1. Rzeczywiście ups :) Tych sań raczej już nie da się uratować.
    Impreza sylwestrowa w iście huncwockim stylu. James i Syriusz naprawdę się popisali. Będzie ciąg dalszy, czy następny w kolejce jest "Prorok"?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej ;) Jako takiego ciągu dalszego Sylwestra nie będzie, pojawi się on w wersji Proroka Niecodziennego, nie chciałam duplikować niektórych informacji, ani też za bardzo przeciągać imprezy bo i tak odwleka mi się to wszystko strasznie w czasie ;P
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  2. Hejhej!
    Kurczę, strasznie jesteś punktualna, bo nowy rozdział pojawił się równiutko w miesiąc po poprzednim, ale to zdecydowanie za późno! Domagam się większej częstotliwości dodawania rozdziałów :)
    Ach, te męskie rozmowy prze bekonie i śliwkach. Ja tam rano działam jak automat, nie ma mowy o żadnych filozoficznych rozmyślaniach, ale Huncwoci to jednak jednostki wybitne.
    Bardzo podobał mi się krótki opis taktycznych zdolności Jamesa - talent wprost idealny dla kapitana Quidditcha!
    Jeju, nie wiem jak to robisz, ale Twoi Huncwoci są zawsze tak huncwoccy i bezpretensjonalni, że nie mam pytań. Wydaje mi się, że każdemu zdarza się przesadzić w tę czy w drugą stronę, ale nie Tobie! U Ciebie Huncwoci są inteligentni, przerażająco lekkomyślni i beztroscy, czyli dokładnie tacy, jak ich sobie wyobrażam w Hogwarcie. Wiadomo, czeka ich jeszcze lekcja szybkiego dorastania, ale na tym etapie są po prostu idealni.
    Fragmencik z Filchem cudowny <3
    Wątpliwości dziewczyn w stosunku do wisiorka z lilią też były bardzo przekonujące. Niby nie miałam żadnych zawahań, wiadomo, lilie dla Lily, ale tak świetnie to przedstawiłaś, że aż zaczęłam się martwić :)
    Amelia czarująco nieporadna, nic dziwnego, że Syriusz jest w szoku i się zadurzył.
    Biedna Marlena! Oczywiście chciałabym, żeby Lily i James w końcu się zeszli, ale nie takim kosztem... Tak jak myślał Potter, Marlena jest naparawdę w porządku i wielka szkoda, że akurat na nią trafiło. No ale nic! Niech żyje Jily!
    Z pozdrowieniami,
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, oj od ostatniego rozdziału minęło zdecydowanie za dużo czasu, wiem i bardzo za to przepraszam, trochę życie mnie przytłoczyło, nie mam tyle wolnego czasu ile bym chciała, ale co poradzić ;(
      Uwielbiam huncwotów i właśnie przy nich najbardziej się obawiam, że przesadzę w którąś stronę, dlatego twoje słowa są dla mnie bardzo ważne i dziękuję ;P Staram się jak mogę! Szczerze trochę żałuję, że nie nastawiłam się na pisanie tylko z perspektywy Jamesa, bo teraz ciężko mi wyważyć opowiadanie tak żeby pisać od wszystkich, szczególnie przy licznych prośbach ulubieńców innych huncwotów, a to właśnie z Rogacza perspektywy pisze mi się najlepiej, zobaczymy jak to będzie ;P
      Fragment z perspektywy Filcha i jego kotki to był czysty spontan, napisany pod wpływem chwili. Nigdy wcześniej nic nie czytałam z jego perspektywy ani nie pisałam, ale to bardzo zabawne uczucie i polecam wszystkim ;P Wczuć się w takiego wredotę ;P
      Ciężko mi było zaangażować to rozstanie ;P Chciałam zrobić z Marleny pozytywną osobę, szczególnie że dla dziewczyny Pottera wybrałam właśnie to nazwisko, a nie jakieś niefabularne. Marlena z pewnością nie zniknie teraz z opowiadania ;) A czy jej uczucie zniknie? Tego nie wiem ;P
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  3. Hej,
    Widzę, że ten rozdział był dodany już jakiś czas temu, ale dopiero teraz znalazłam chwilę, żeby go przeczytać.
    Ogólnie rozdział bardzo przyjemnie mi się czytało, ładnie opisałaś tego Sylwestra :)
    Spodobał mi się ten fragment o Filchu, gdzie szczególnie rozśmieszył mnie moment, w którym woźny wyobraża sobie, że skręca karki Huncwotów. Jak on ich nienawidzi :D
    Jestem ciekawa, co wyjdzie ze znajomości Syriusza z Amelią i czy chłopak rzeczywiście się w niej zakochał, czy tylko tak mówi. Ciekawe, jak zareagował, kiedy go opluła i upuściła mu tę butelkę na stopę - pewnie zachwycony nie był :)
    Prezent od Jamesa mi się spodobał, chociaż spodziewałam się czegoś bardziej... wspaniałego. Ale naszyjnik i tak był świetny i pokazuje, że Potter zmienił swoje nastawienie do Lily, patrząc na jego poprzednie prezenty, z których najbardziej spodobał mi się pomysł z zakładką, która zmienia swoje miejsce w książce. Bardzo fajne ^^
    Ta sytuacja, kiedy Lily zaczęła mieć wątpliwości, czy to na pewno dla niej, była kochana i to, że jej przyjaciółki robiły wszystko, żeby jej pomóc.
    Dobrze, że James wyjaśnił sobie wszystko z Evans. No, może nie wszystko, ale jakiś początek. W ogóle nie wierzę, że ona naprawdę myślała, że on jej nienawidzi, chociaż po części miała do tego prawo. Mam nadzieję, że teraz, kiedy Marlena skończyła z Jamesem, będzie dużo Jily, chociaż szkoda mi jej trochę. W każdym razie cieszę się, że sama zrozumiała, że nie ma żadnych szans i dała mu wolną drogę. To było dosyć miłe.
    Nie wiem, czy czegoś nie pominęłam, ale na koniec dodam jeszcze, że w tym rozdziale brakowało bardzo wielu przecinków, co trochę przeszkadzało mi przy czytaniu, bo mam wyostrzony wzrok na wszelkie literówki i właśnie przecinki :D
    Poza tym nie podobało mi się jeszcze słowo "fajerwerek", które pojawiło się kilkakrotnie. Pierwszy raz się z czymś takim spotkałam i wydaje mi się, że taka odmiana w ogóle nie istnieje. Powinno się raczej mówić "fajerwerków", a przynajmniej tak myślę :) No i jeszcze wyrażenie gdzieś z początku "lampiąc się" nie pasuje mi do opowiadania, brzmi bardzo potocznie i prawie się skrzywiłam, jak je zobaczyłam.
    To chyba tyle, teraz mogę czekać tylko na kolejny rozdział, więc życzę weny i pozdrawiam gorąco :)
    Optimist

    OdpowiedzUsuń